Pyta: Wojciech Krusiński, redaktor naczelny PolskaZwiedza.pl, pasjonat projektów internetowych, nałogowy czytelnik, twórca bloga www.goodstory.pl, autor powieści „Porachunki„.
Odpowiada: Dominika Sidorowicz, podróżniczka, którą inspiruje cały świat. W podróży czuje, że żyje, bo każdy dzień jest inny i na każdej stronie otwartego scenariusza drogi pisze inne przygody. Nie musi ich nawet wymyślać. Gotowe czekają na nią, więc w nich uczestniczy, a potem o nich opowiada. Niektóre znajdziecie na jej blogu, o innych poczytacie w książce, która ukaże się za klika miesięcy. Będzie się działo!
Wojciech Krusiński: Do tej pory zwiedziłaś ponad 75 krajów. Imponujący wynik. Jak Ci się to udało?
Dominika Sidorowicz: Policzyłam tylko dlatego, że dużo ludzi się o tę liczbę pytało i nie jestem pewna, czy się nie machnęłam gdzieś w rachunkach ;). Mam koleżankę, która mówi, że mieszkała w dzieciństwie w Związku Radzieckim i trochę po nim podróżowała z rodzicami. Wychodzi na to, że była i w Uzbekistanie i Tadżykistanie, Kirgistanie, Kazachstanie itd.
To oczywiście nie jest odpowiedź na Twoje pytanie, ale pokazuje zjawisko, jakie mam na myśli. Kiedy wyruszasz w podróż, choć może kiedy ja wyruszam w podróż, nie robię założeń, gdzie dotrę. Nie planuję z mapą i z ołówkiem w ręku. Pokonuję granice najczęściej drogą lądową lub morską, jeśli jest taka możliwość i przez to trochę mi się zacierają. Rozpędzam się.
Do których trzech chciałabyś teraz wrócić?
Tylko do trzech? W przeciwieństwie do przygód nie kolekcjonuję krajów. Z drugiej strony mam poczucie, że tyle jeszcze nie widziałam, że wolałabym iść przed siebie. Nie wracać. Tamte miejsca, doświadczenia we mnie zostały – to spory kawałek mojego życia, a na pewno ten najbardziej intensywny. Wyrzeźbił mnie, modelując moją perspektywę, a może nawet tożsamość, czyli mam wrażenie, że są ze mną już na zawsze. I nie odczuwam potrzeby powtarzania tych doświadczeń, raczej rozbudowywania o nowe, jeszcze nieodkryte rejony, bo to wydaje mi się ciekawsze, bardziej rozwijające. Na pewno kuszące i pociągające.
Są takie miejsca, do których wiem, że będę wracać, bo tamtędy przebiegają węzły komunikacyjne, np. Tajlandia, Malezja, Panama. Są też inne, z którymi czuję się związana emocjonalnie ze względu na doświadczenia, które były dla mnie istotne z powodów osobistych, np. Nowa Zelandia, Turcja, Izrael. I myśląc o nich odczuwam intensywną nostalgię.
Wreszcie mogę wymienić również takie kraje, których nie domknęłam w zbyt krótkiej, moim zdaniem, podróży, jak Meksyk, Stany Zjednoczone, Indie, Australia. W ich przypadku mam poczucie, że powinnam tam wrócić, że warto znów tam zajrzeć, bo się po nich zbyt szybko prześlizgnęłam, a ze względu na ogrom są bardzo różnorodne.
Jak przygotowujesz się do zwiedzania danego kraju?
Bezboleśnie ;) Stosuję po prostu metodę zanurzenia. Staram się nie mieć oczekiwań i na ogół mi się udaje. Tego testu nie zdały tylko Indie i Indonezja. Wydaje mi się, że choć bardzo się starałam, to pojechałam tam jednak z jakimiś wyobrażeniami. I to nie był najlepszy pomysł. Zaryzykowałabym twierdzenia, że strategia naiwności poznawczej jest dużo bardziej skuteczna niż jakikolwiek stereotyp stworzony na podstawie cudzych opinii, doniesień medialnych i zbiorowych wyobrażeń. Można się na coś nastawić, coś sobie zaplanować i bardzo się rozczarować, a w najlepszym razie przeżyć silny dysonans poznawczy, a to nie jest przyjemne odczucie.
Na co dzień czytam dużo literatury faktu, a także powieści, których akcja rozgrywa się w danym kontekście kulturowym, po to żeby poczuć miejsce i spróbować zrozumieć dynamikę kultury danego regionu. Badam też ceny oraz siatkę połączeń. To ostatnie jest bardzo ważne w przypadku takich podróży jak moje. Niskobudżetowych i jak najbliżej lokalnych rozwiązań, a jak najdalej od turystycznych.
Próbowałam coachsurfingu, ale w moim przypadku nie zdał on egzaminu. Dużo lepszą metodą jest poznawanie ludzi w drodze i przyłączanie się do nich na jakieś odcinki wspólnych szlaków, korzystanie z ich gościny, wiedzy.
Który kraj wspominasz najmilej?
Znów pytanie, od którego najchętniej bym uciekła, bo po prostu nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Wszystkie wspominam czule albo intensywnie albo jedno i drugie. Nie ma takiego miejsca, z tych które odwiedziłam, w przypadku którego mogłabym powiedzieć: żałuję! Nie warto! Strata czasu. To wszystko kwestia oczekiwań, postawy.
Oczywiście istnieją rejony, w których nie czułam się najlepiej, jednak mam wrażenie, że to nie była kwestia kraju, ale tego że znalazłam się na bardzo turystycznym szlaku, gdzie niezależnie od długości i szerokości geograficznej po prostu czuję się nie na miejscu. Z ostatniej wyprawy najmilej wspominam: Salwador, Honduras, Panamę. Z poprzedniej Laos i Malezję. Z jeszcze poprzedniej: Nową Zelandię. Dalej wstecz: Turcję i Izrael.
Jak ludzie reagują na wieść, że podróżujesz przeważnie w pojedynkę?
Moje ulubione pytanie! Mówię nieco sarkastycznie, bo to dość powtarzalny schemat. Na ogół mam do czynienia z dwiema postawami: niedowierzaniem i podziwem lub szokiem poznawczym, który szybko przechodzi w zniechęcanie mnie do takich pomysłów, banie się w moim imieniu. Z tego wszystkiego często bywam traktowana jak ufoludek. Dotyczy to jednak ludzi, którzy nie mają za sobą takich doświadczeń. W podróży taka reakcja występuje rzadziej. Wiele kobiet to robi, choć pewnie w skali populacji nie są to duże liczby, ale w drodze wydaje się to oczywiste. Często dziwią się również lokalni mieszkańcy i różnie to interpretują.
W Indiach np. całkowicie jednoznacznie i niekonicznie polecałabym ten kraj kobietom na samodzielne wyprawy. Jest bardzo trudny. Psychologicznie. W Salwadorze, Hondurasie, Laosie ludzie byli raczej ciekawi, co mnie skłoniło do takiej decyzji, ale nie oceniali, nie krytykowali. Pamiętam jak dawno temu wróciłam z podróży na Antypody, było to jeszcze w okolicznościach, kiedy podróże nie były takim trendem kulturowym jak teraz, zdecydowanie pozostawały bardziej niszowe. Wtedy to było olbrzymie wydarzenie. Znalazłam się nagle w centrum zainteresowania całego mojego otoczenia. Ponieważ jednak podróżuję w pojedynkę już od wielu lat, to temat spowszechniał i te reakcje oraz zainteresowanie nie jest tak duże jak kiedyś.
Domyślam się, że wielokrotnie pytano cię, czy nie boisz się podróżować sama. Co najczęściej odpowiadasz?
Że boję się innych rzeczy ;) Naprawdę! W psychologii to się nazywa postawą od i postawą do. Ludzi może motywować albo uciekanie od czegoś albo gonienie za czymś. Równie często kombinacja obu tych czynników. Myślę, że nie mam czasu się bać albo raczej w ogóle nie widzę tej perspektywy.
Rozumiem ją jako model poznawczy, jednak jej nie czuję, bo nie jest moja. Moją jest ciekawość, chęć poznania i rozwoju. Motywują mnie wyzwania, przekraczanie własnych ograniczeń. Poza tym lęk trzeba trzymać w zanadrzu na wypadek, kiedy naprawdę jest potrzebny i spełnia swoją funkcję. To system wczesnego ostrzegania, a kiedy jest nadmierny przed niczym nie ostrzega, za to wszystko uniemożliwia.
Określasz siebie jako „Kolekcjoner przygód i opowieści”. Opowiedz proszę jedna z nich :-)
Cała moja książka to kolekcja takich przygód i opowieści. Można je również poczytać na blogu, do czego serdecznie zachęcam. Trudno wybrać jedną. Przygody się biorą z otwartości na ludzi i na doznania. Dzieją się wtedy, kiedy nie ma planu, bo plan trzeba realizować według scenariusza, a zamiast niego jest wizja odkrycia czegoś, zrozumienia.
Przykładowo: można jadać w hotelowych restauracjach i wtedy poza zatruciem żadne przygody nam nie grożą, a można chodzić do lokalnych jadłodajni, obserwować ludzi, rozmawiać z nimi i słuchać, co mają do powiedzenia, do pokazania. Wtedy zaczyna się prawdziwa przygoda, bo z tych rozmów, spotkań wynikają ciągi dalsze.
W 2017 wyruszyłaś na pół roku do Ameryki Centralnej. Skąd wziął się ten pomysł?
Z okoliczności. W tym wypadku bardzo sprzyjających. Planowałam już od dawna lecieć do Ameryki Południowej. Nawet w ostatnim wywiadzie w NaTemat o tym wspominałam, bo w trakcie jego powstawania szukałam biletów do Argentyny, Brazylii lub Kolumbii. Niestety, a może nawet stety, wszystkie były bardzo drogie. Wtedy zaprzyjaźniony doradca tanich połączeń lotniczych – FlyMe Travel, wynalazł mi bilet do Meksyku za niecałe 800 zł. Nie dało się przejść obojętnie wobec takiej okazji!
Zmieniłam plany błyskawicznie i z dnia na dzień ten bilet kupiłam. Widocznie tam miałam lecieć. I to jest dobry przykład planowania, logiki, racjonalnego podejścia versus intuicja i spontaniczne decyzje. Zastanawiam się, czy teraz sytuacja się powtórzy. Mówię w tym wywiadzie o Ameryce Południowej, która już raz nie wypaliła, a polecę np. do Kenii, bo znajdzie się tani lot i stamtąd przejadę się trochę po Afryce.
Jaki był Twój plan zwiedzania?
Jak wiedziałam już, że lecę do Meksyku, to w zasadzie do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy pojadę na północ czy na południe, a brałam jeszcze pod uwagę Karaiby. Chociaż trochę oszukuję, bo co prawda racjonalnie widziałam różne opcje, ale intuicja ciągnęła mnie jednak na południe. Wydaje mi się, że po około 2 tygodniach w Meksyku, podjęłam decyzję, że jednak kieruję się w stronę Gwatemali itd. aż do Panamy. Już w Kostaryce brałam pod uwagę scenariusz przedostania się do Kolumbii i wydłużenia całej wyprawy o kolejny kontynent. Z różnych przyczyn jednak w końcu postanowiłam tę podróż rozbić na dwa etapy, dlatego teraz mam takie wrażenie, jakbym ją przerwała i wracała dopisać kolejne rozdziały tamtej wyprawy. Tak, jak mówiłam, nie planuję, zdaję się na okoliczności. Na historie, które się po drodze wydarzają i na przygody.
To mnie interesuje. Kultury i ludzie, którzy pokażą mi swoje światy, więc koryguję trasę na bieżąco. Z mapą. Czasem wygląda to nielogicznie, bo krążę po kraju. Czasem na tę logikę odległości nie mam wpływu, bo siatki połączeń i infrastruktury są zbudowane w taki sposób, że aby pojechać do bardzo pobliskiego punktu, trzeba zawrócić i nadrobić spory kawałek drogi. Np. w Hondurasie większość dróg wiedzie przez Tegucigalpę, bo jest to główny węzeł komunikacyjny.
Dochodzą do tego remonty, objazdy, nieprzejezdne fragmenty dżungli albo gór, np. praktycznie nie istnieje połączenie lądowe między Panamą a Kolumbią. Niektóre odcinki są nieprzejezdne, np. w porze deszczowej, na innych nie ma połączeń. Zostaje autostop i bardzo lokalne, nawet nie colectivo w Ameryce Centralnej czy bemo w Indonezji, ale przyczepki z plandeką, którymi np. robotnicy czy rolnicy dojeżdżają do pracy.
Trzeba zrobić spory research, żeby gdzieś dojechać tzw. drogami z dala od zabytków i innych atrakcji turystycznych.
Jak wspominasz ten okres w swoim życiu?
Jako prawdziwy. Pełen przygód, wyzwań, niepewności, przygody. Wciąż tęsknię za tą atmosferą drogi. Choć przez krótki czas po powrocie, zawsze mam wrażenie, że oto jestem na luksusowych wakacjach i wreszcie mogę odpocząć. Wszystko jest takie łatwe, oczywiste, przewidywalne. Szybko jednak mi to mija.
Jak przygotować się do podróży trwającej pół roku?
Mogę jedynie powiedzieć, jak ja to robię. Z takich rzeczy bardzo przyziemnych, staram się żyć bardzo aktywnie fizycznie. Utrzymuję kondycję. Bardzo dużo chodzę, zdarza się że ponad 20 km dziennie. Po ciężkie zakupy wybieram się z plecakiem. Oczywiście nie z takim olbrzymim na stelażu, ale chodzi o obciążenie. Dzięki temu w podróży nie zauważam tych niewygód. Jestem przyzwyczajona. Kolejny punkt: kwestie zdrowotne. Warto wyjechać zdrowym i znając swój organizm. Mogą się zdarzyć różne egzotyczne choroby i naprawdę lepiej, żeby one się nie nakładały na różne braki witamin, mikroelementów, które często są powikłaniami niezdrowej diety czy trybu życia.
Oddzielnym tematem jest pakowanie. Naprawdę mniej znaczy więcej. Uważam, że 15 kg to absolutne maksimum, nawet w przypadku osobnika, który trenuje wyczynowo podnoszenie ciężarów. Po prostu nie ma sensu brać dużo rzeczy. W tych samych ubraniach chodzi się na okrągło, wiec szybko się zużywają, co oznacza, że się je wyrzuca i kupuje nowe. Również nie ma sensu brać leków z Polski, bo lokalne medykamenty lepiej się sprawdzą w przypadku lokalnych chorób. (Testowałam).
To samo dotyczy kosmetyków – wszystko w małych pojemnościach, bo większość rzeczy można kupić na miejscu. Ten punkt, jak sądzę, jest istotny w przypadku kobiet przyzwyczajonych do swoich ulubionych zestawów. Kosmetyki się rozkładają, psują pod wypływem wysokich temperatur. Skóra, włosy również reagują inaczej, dopasowując się do lokalnego klimatu, więc te wszystkie dobrane w Polsce kosmetyki na miejscu staną się bezużyteczne.
Jestem też na bieżąco z sytuacją na świecie, chociaż w przypadku krajów niestabilnych politycznie zmienia się ona bardzo szybko i takie rzeczy trzeba śledzić w drodze.
Warto również sprawdzić paszport. Nie tylko pod kątem terminu ważności, ale pieczątek, które w nim posiadacie. Z izraelską wizą raczej nie wjedziecie do Iranu i całkiem możliwie, że na odwrót również. Niektóre wizy można wyrobić tylko przed wyjazdem (np. Algieria), inne w konsulatach lub ambasadach w krajach sąsiadujących, a nie bezpośrednio na granicy. Np. do Wietnamu, Myanmar wizę dostaniemy w Polsce, w przypadku tego pierwszego, lub w Berlinie w przypadku tego drugiego. Poza tym oczywiście w Tajlandii, Laosie itp., ale nie na granicy, nie na lotnisku. Sprawa Mongolii, USA albo Chin jest jeszcze bardziej skomplikowana. Kolejny przykład to Kuba. Najtrudniejsze pod tym względem są jednak kraje afrykańskie. To się wciąż zmienia, dlatego w tym przypadku spontan nie jest wskazany.
Spisałaś swoje doświadczenia z podróży i planujesz teraz wydać książkę. Jak przebiegała praca i czy masz już wydawcę?
Książkę, a w zasadzie jak się później okazało, gorące wrażenia spisane pod wpływem chwili, a nie planu fabularnego, napisałam w miesiąc po powrocie. To był ten najłatwiejszy kawałek. Potem na wiele miesięcy ją odłożyłam, żeby nabrać dystansu i wróciłam do niej, żeby uporządkować treść i nadać jej sensowny rytm. Jest to dla mnie olbrzymie wyzwanie, bo nigdy nie tworzyłam tak długiej, wielowątkowej fabuły, a w zasadzie wcześniej pisałam tylko reportaże, artykuły i opowiadania. To jest zupełnie inna forma i skala, a ja czuję się dokładnie tak samo, jak wtedy jak pisałam swoją pierwsza pracę magisterską.
Pociesza mnie myśl, że wtedy też miałam ochotę cisnąć to w kąt i się przestraszyć własnej niedoskonałości. Jednak przemogłam to uczucie,a praca wypadła bardzo dobrze i spodobała się recenzentom i promotorowi. Teraz jednak nie chodzi o ocenę, choćby nawet celującą, chciałabym, żeby książka miała czytelników, żeby wniosła wartości poznawcze albo rozrywkowe do świata innych ludzi.
W mojej osobistej historii jest to punkt milowy, bo zawsze chciałam pisać książki i zawsze widziałam ten rodzaj twórczości i podróże jako naczynia połączone. Trzeba wyjść do świata, żeby zebrać materiał i dostać power inspiracji. Z czystej wyobraźni powstaje tylko fantastyka. Każdy inny rodzaj literatury zawsze oparty jest na osobistym doświadczeniu. Choć z fantastyką też pewnie różnie bywa ;) Książka jest już w wydawnictwie. Na razie nie zdradzę więcej, bo rozmowy są w toku.
Malezję polecasz na pierwszą podróż do Azji. A do Ameryki Centralnej?
Powiedziałabym, że podobna łatwość cechuje Panamę. To kraj życzliwych ludzi. Wysoki standard życia, choć rozkłada się on różnie w zależności od regionu. Łatwa waluta – płaci się w dolarach. I stosunkowo duża przejrzystość norm i reguł. Ceny w Panamie są zbliżone do polskich, jak również zaopatrzenie i asortyment.
Stosunkowo łatwo przemieszczać się po tym kraju. Większość osób pewnie i tak wybierze Kostarykę i jej najbardziej turystyczne szlaki. Podróże po tej ostatniej w wersji VIP są proste i kosztowne. Jednak nie poczujecie tam klimatu prawdziwej Ameryki Centralnej.
Co koniecznie należy zobaczyć będąc w Ameryce Centralnej?
To zależy kto, co lubi. Większość ludzi jedzie tam zwiedzać kompleksy prekolumbijskie i na pewno warto zobaczyć przynajmniej jeden. Zwłaszcza jeśli nie odwiedziło się wcześniej Angkor Wat albo piramid egipskich to zrobią niesamowite wrażenie.
Kolejnym, choć dałabym tę pozycję wyżej, z pewnością wartym przeżycia doświadczeniem jest trekking w lasach deszczowych. I tutaj podobnie, jeśli macie za sobą doświadczenie Amazonii albo trekkingów w dżunglach innych rejonów, to już nie będzie takie oszałamiające wrażenie. Mimo wszystko jednak taka dzika forma natury zawsze robi wrażenie. Ameryka Centralna to także rejon wulkanów. I znów wulkany można podziwiać w różnych częściach świata, jednak zawsze robią wrażenie.
Natomiast według mojej subiektywnej oceny, warto wybrać się do którejś ze stolic. To nie będzie miłe doznanie, ale na pewno bardzo ciekawe. Duże aglomeracje Ameryki Centralnej to bardzo swoiste twory kulturowe. Zdecydowanie polecam podróże lokalną komunikacją. Chicken busy, colectivo, camionetas – tam dzieje się prawdziwe współczesne życie. Tak poznamy kulturę i społeczeństwo. Na ulicach, w barach. Warto w tych rejonach również zwrócić uwagę na murale. Street art Ameryki Centralnej nie tylko charakteryzuje wysoka wartość artystyczna – to żywa współczesna sztuka, jednak na tych murach ulic rozgrywa się prawdziwa historia. Tym sposobem można poznać obrazy rewolucji, konfliktów zbrojnych, przewrotów – całą scenę polityczną.
Pod koniec 2018 lub w 2019 roku wybierasz się do Ameryki Południowej. Co planujesz zobaczyć?
Co planuję, a co się wydarzy, to dwie różne rzeczy! Jeśli tym razem w końcu wyjadę do Ameryki Południowej, to zamierzam ją przejechać w całości. Bardzo zależy mi na odwiedzeniu Wenezueli ze względu na sytuację polityczną w tym rejonie. Interesują mnie też kryzysy w Brazylii i Argentynie. To są punkty zapalne na mapie Ameryki Południowej, czyli można tam zebrać dużo materiałów, doświadczeń reporterskich, podejrzeć dynamikę rotacji władzy. Oczywiście to zależy od aktualnej sytuacji na granicach, czy będą otwarte, a zdarzało mi się w przeszłości, że z różnych granic wracałam. Kulturowo i społecznie bardzo interesuje mnie też Paragwaj.
Pozostałe kraje zaliczyłabym do lekkich wakacyjnych destynacji. Choć już wiem, że na turystycznych szlakach, np. Peru czy Boliwii będzie ciężko ze względu na sytuację, jaką przemysł turystyczny zawsze wytwarza w biednych krajach, które posiadają atrakcje ciekawe z punktu widzenia typowego turysty, więc specjalnie mnie tam nie ciągnie. Ciekawą opcją wydają mi się za to Gujany, ale nie wiem, czy ze względu na zachodnioeuropejskie ceny, jednak ich nie odpuszczę po to, żeby nie skróciły mi podróży. Być może jednak znów zmaterializuje się przede mną tani bilet… Zobaczymy.
Może powinnam dodać, że mentalnie żyję w podróży, czyli nie przygotowuję się konkretnie przed kolejną wyprawą, bo w teorii mam przebadane różne tereny. Czytam na bieżąco non fiction, śledzę ruchy w polityce i gospodarce, orientuję się, jakie są warunki pogodowe w danym miejscu w konkretnych porach roku, szukam promocji lotniczych.
Co byś radziła osobom, które chciałby się wybrać w wielomiesięczną podróż jak Ty?
Otwartość, komunikatywność, odwagę i przygotowanie się na wiele niewygód i wyzwań. Jeśli nie masz takiego doświadczenia, to wyobraź sobie, że twój świat stanął właśnie na głowie i wszystko się odkręciło. Wyruszasz w nieznane po nowego siebie. Zaręczam z takiej podróży wrócisz odmieniony. W innym razie jej nie przetrwasz albo będzie ci bardzo niewygodnie.
Ciekawym zjawiskiem może się okazać frustracja. Warto odróżniać, kiedy pojawia się wtedy, jak coś idzie nie po myśli, zgodnie z dotychczasowym modelem przyzwyczajeń, a kiedy pojawia się, gdy narusza jakieś ważne wartości osobiste. I z tym drugim trzeba się liczyć. Np. wrażliwość może być sporą przeszkodą. Dla mnie to chyba najtrudniejsze w podróżach i do tej pory sobie z tym nie poradziłam. Bardzo trudno doświadcza się empatii, jak się widzi straszne, z punktu widzenia skali zachodniej cywilizacji, rzeczy.
Zdecydowanie ważny jest też język. Nie spotyka się wielu Polaków na szlakach. Mimo tego, że mamy bardzo wielu blogerów podróżniczych, to ludzie, których będziecie spotykać w drodze będą zupełnie innych narodowości. Wspólnym ogniwem jest zawsze język angielski, ale bardzo przydaje się też znajomość innych języków. Ameryka Centralna czy Południowa może być bardzo trudna bez chociażby podstaw hiszpańskiego.
W większość krajów świata wystarczą 4 języki: angielski, hiszpański, francuski, rosyjski (chodzi oczywiście o byłe kolonie, bo wbrew pozorom to określenie wydaje mi się trafne również w przypadku krajów byłego ZSRR). Są jednak takie miejsca, gdzie to nie wystarczy. Zostaje wtedy komunikatywność, otwartość, łapanie słów w locie i przypisywanie im znaczeń w zależności od kontekstu. Naprawdę trzeba jechać z otwartą głową i wolą uczenia się.
Więcej o podróżach Dominiki przeczytacie na jej blogu. Zapraszam >
zdjęcie główne: fot. Dominika Sidorowicz
Czytam i jestem pod wrażeniem. Ja wybieram podróże bardziej stacjonarne – gdzie mogę zaszyć się na 3-6 miesięcy i zostać na miejscu poznać lokalną kulturę. Tak było ostatnio przez 7 miesięcy na Teneryfie. Podziwiam tryb w którym codziennie zmienia się lokalizację. Jest to niewątpliwie bardziej wymagająca forma podróżowania. Czekam z niecierpliwością na książkę. :)
Ciekawy wywiad! Do Birmy (Myanmaru) są już dostepne wizy online.