Sardynia to piękna włoska wyspa, która zachwyca krajobrazem. Do tego blisko stąd m.in. do francuskiej Korsyki. Co warto zobaczyć wybierając się w podróż w ten rejon świata? Jakie atrakcje należy wziąć pod uwagę? Oto moja relacja z tygodniowej wyprawy na Sardynię, którą odbyłam od 19 do 26 września na pokładzie katamaranu.


Autor: Małgorzata Błaszczuk, chodzący wulkan energii i pomysłów. Miłośniczka podróżowania, żeglowania, gór i tańca.


Sardynia przywitała nas wieczornym, ciepłym podmuchem wiatru. Lotnisko jest niewielkie, a odległość od mariny, gdzie cumował nasz jacht, była spacerowa. Miło było przejść się po kilku godzinach spędzonych w samolocie.

Na Sardynię dolecieliśmy łączonym lotem. Najpierw z lotniska Chopina w Warszawie dolecieliśmy na lotnisko Rzym Fiumicino liniami Alitalia, a następnie do lotniska w Olbi liniami Meridiana. Można było także połączyć lot z Portu Lotniczego Warszawa Modlin do Bolonii, a następnie stamtąd również do Olbi liniami Meridiana. Część osób wybrała lot do Cagliari, a stamtąd – po wypożyczeniu samochodu – udali się w podróż na północnowschodni skrawek Sardynii.

Było ciepło, lecz wietrznie. Sardynia określana jest bowiem mianem sempre ventilata, co oznacza „cały czas wietrzona” i jest to określenie jak najbardziej trafne. Przez cały nasz tygodniowy pobyt towarzyszył nam ciepły północnozachodni wiatr – mistral, stwarzając nam prawdziwie żeglarską pogodę.

Włochy: katamaranem po Morzu Śródziemnym

Tym razem zdecydowaliśmy się na czarter katamaranu. Sardynia nie ma zbyt wielu portów, natomiast niezliczona jest ilość pięknych zatoczek, w których warto zatrzymać się i popodziwiać szmaragdowy kolor morza. Nie bez przyczyny bowiem północno-wschodnia cześć Sardynii nazywana jest szmaragdowym wybrzeżem Costa Smeralda. Katamaran daje większą stabilność podczas stania na kotwicy, a ponadto niewątpliwie jest dużo bardziej komfortowy niż jednokadłubowy jacht.

Fot. Małgorzata Błaszczuk

Fot. Małgorzata Błaszczuk

Wyczarterowane przez nas katamarany były w pełni wyposażonymi nowymi jednostkami. Nasz armator zadbał także o sprzęt do snurkowania, dzięki czemu będąc dość niechętną do podglądania podwodnego życia, odkryłam jego uroki i się nimi zachwyciłam.

Włochy: 7 dni wakacji – plan podroży

Plan naszej podróży był ustalony. Płyniemy na Korsykę do Bonifacio, a potem powoli wracamy na Sardynię zatrzymując się w różnych zatoczkach.

Pierwsze wzywanie czekało nas po wyjściu z portu. Już z okien samolotu wiedzieliśmy, że cała zatoka przy Olbii jest usłana kolorowymi, uszeregowanymi bojami. Patrząc z lądu miało się wrażenie, że z portu nie da się wypłynąć bezpiecznie nie meandrując między bojami. Było to jednak tylko złudne wrażenie, gdyż promy spokojnie wpływały do portu i ani one nie doznawały uszkodzeń, ani bojki nie były niszczone. Okazało się bowiem, że cała zatoka wokół Olbii to miejsce, w którym hodowane są małże i że właśnie jest na nie sezon. Podobno najlepsze są podsmażone w wywarze z czosnku i pietruszki z dodatkiem parmezanu.

Fot. Małgorzata Błaszczuk

Hodowla małży / fot. Małgorzata Błaszczuk

Pogoda była dość wietrzna. Wiatrowskaz często wskazywał 40 węzłów. Na szczęście fale nie były zbyt duże, a może to tylko złudzenie. Do tej pory nie miałam doświadczenia w pokonywaniu fal katamaranem. Zdecydowanie najczęściej walczyliśmy z nimi jednokadłubowcem, co dawało się mocno we znaki.

Wiatr mieliśmy od dziobu, co sprawiało, że – chcąc zrealizować nasz plan – większą część pierwszych dwóch dni rejsu spędziliśmy płynąc na silniku. Dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że katamarany posiadając dwa dzioby trudno pływają „pod wiatr”, natomiast doskonale sprawdzają się w wiatrach pełnych, tj. baksztagach lub fordewindzie.

Co warto zobaczyć?

Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się w zatoczce Thaiti na wyspie Caprera. Była to piaszczysta plaża o iście rajskim wyglądzie. Spędziliśmy pół dnia na brzegu rozkoszując się pięknymi widokami, przyjemnym dotykiem drobnego białego piasku pod stopami, zanurzeni w szmaragdowej wodzie.

Thaiti Bay / fot. Małgorzata Błaszczuk

Thaiti Bay / fot. Małgorzata Błaszczuk

Drugi dzień poświeciliśmy na „przedarcie się” przez przejście miedzy Sardynią i Korsyką. Dość mocno wiało, a wiatr wzmagał się z każdą chwilą. Skipper dzielnie sterował, załoga – w części znużona ciągłym bujaniem – spała.

Zdarzyło się jednak, iż są osoby nieczułe na bujanie. Dzięki nim mieliśmy wspaniały, przepyszny  domowy obiad ugotowany mimo niesprzyjających warunków. Z perspektywy pokładu Korsyka jawiła się jako cudna wyspa, odmienna do Sardynii.

Sardynia wygląda bardzo surowo, patrząc zaś na Korsykę widzimy w głębi lądu wysokie góry i zieloną roślinność. Tak bliskie siebie wyspy, a tak odmienne.

Korsyka / fot. Małgorzata Błaszczuk

Korsyka / fot. Małgorzata Błaszczuk

Zwiedzanie Korsyki

Po kilku godzinach zbliżamy się do Bonifacio. Położone jest na szczycie niewiarygodnie wysokich klifów. Jest naszą ostoją. Z wytęsknieniem czekamy kiedy pozwoli nam się skryć w swoim bezpiecznym porcie przed silnym wiatrem i falami. Zanim jednak znajdziemy bezpieczne schronienie, musimy wpłynąć w „we wrota”. Przy takim zafalowaniu i bocznym wietrze, wejście do kanału sprawia wrażenie niezwykle wąskiego. Nie wyobrażamy sobie jak to możliwe, że do portu w Bonifacio wpływają większe jednostki jak promy czy też nasza kochana „Pogoria”.

Wypuściliśmy jednostki wypływające z kanału i już wpływamy. Nareszcie nie buja, choć nadal wieje. Podziwiamy Bonifacio z drugiej strony, ale jesteśmy czujni, bo czeka nas jeszcze cumowanie. Katamarany to bardzo miłe jednostki, komfortowe i niezwykle podatne na boczny silny wiatr. Bezpieczne cumowanie w porcie przy panujących warunkach to wyzwanie. Dzięki dobremu zorganizowaniu i doświadczeniu załogi cumujemy bezpiecznie przy nabrzeżu.

Bonifacio / fot. Małgorzata Błaszczuk

Bonifacio / fot. Małgorzata Błaszczuk

Zwiedzanie Bonifacio

Drobna, aczkolwiek bardzo irytująca, rzecz napotkała nas podczas rejsu Sardynia – Korsyka. Okazuje się że w portach są stosowane różnego kształtu gniazdka elektryczne. Podobno jest 16 wariantów gniazdek. Oczywiście armator nie przekazał nam tyle przejściówek mówiąc, że otrzymamy je w portach. Rzeczywistość wygląda jednak tak, że w porcie jest tylko kilka przejściówek i nie każda załoga miała to szczęście, że udało jej się podłączyć do prądu. W dzisiejszym zaś świecie, gdzie każdy korzysta ze smartfona i na łódce jest wiele elektrycznych urządzeń, brak dostępu do prądu jest dość dotkliwy.

Po załatwieniu wszelkich urzędowych spraw, wybraliśmy się na wieczorny spacer i na kolację. Specjalnością kuchni korsykańskiej jest jagnięcina, którą oczywiście musieliśmy spróbować. Była wyborna. Do tego lokalne piwo lub wino. Również bardzo dobre były owoce morza. Znawcy krewetek byli zachwyceni ich smakiem i sposobem przyrządzenia.

Jagnięcina / fot. Małgorzata Błaszczuk

Jagnięcina / fot. Małgorzata Błaszczuk

Lokalna rybka – wilk morski / fot. Małgorzata Błaszczuk

Lokalna rybka – wilk morski / fot. Małgorzata Błaszczuk

Najedzeni i w doskonałych humorach wracaliśmy na pokład, gdy usłyszeliśmy znajome dźwięki. Chwila namysłu i już jesteśmy pewni – to melodia do Murów Kaczmarskiego. Ale skąd na Korsyce ta pieśń? Kto ją zna, śpiewa i dlaczego? Poszliśmy do restauracji, skąd dolatywała nas muzyka.

Kiedy dźwięki melodii ucichły, zapytaliśmy kantora skąd zna tą polską pieśń. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że to jest stara korsykańska melodia, co publiczność zgromadzona w restauracji potwierdziła. Kantor powiedział, że śpiewa o morzu, miłości i smutku. Twierdził też, że muzyka jest uniwersalna, czym zakończył nasz spór o pochodzenie pieśni, po czym ruszyliśmy do portu.

Nie daliśmy jednak za wygraną i po chwili poszukiwań w internecie ustaliśmy, że melodia Murów Kaczmarskiego to stara katalońska melodia! Najedzeni i w doskonałych humorach idziemy spać.

Widok na Bonifacio z portu / fot. Małgorzata Błaszczuk

Widok na Bonifacio z portu / fot. Małgorzata Błaszczuk

Poranną wycieczkę rozpoczęliśmy od spaceru po klifach. Widok na całe Bonifacio zapiera dech w piersi. Spojrzenie w dół klifu przyprawia zaś o zawrót głowy. Niespiesznym krokiem idziemy na poranną kawę. Miasto budzi się do życia.

Korsyka to nie Francja. Widać to nawet w tutejszych gazetach. Informacje lokalne z Korsyki zajmują pierwszych 15 stron gazety, na 20 stronie są informacje z Francji, a potem sport. Na wielu murach widać napisy świadczące o odrębności tego regionu do Francji. Zwiedzamy cmentarz, pozostałości po jednostce wojskowej, podziwiamy widoki.

Widok na Bonifacio / fot. Małgorzata Błaszczuk

Widok na Bonifacio / fot. Małgorzata Błaszczuk

O godzinie 11 gotowi do drogi odpływamy. Ostatnie spojrzenie na gościnne Bonifacio i znowu jesteśmy w drodze. Tym razem jest lepiej. Wiatr nadal jest silny, ale już nie taki uciążliwy. Wieje nam „w plecy” – katamaran spokojnie kołysze się na falach.

Dopływamy do zatoki na wyspie Budelli. Usypiamy kołysani przez delikatne fale i wpatrzeni w rozgwieżdżone niebo.

Zatoka na wyspie Budelli / fot. Małgorzata Błaszczuk

Zatoka na wyspie Budelli / fot. Małgorzata Błaszczuk

Zwiedzanie wyspy Isola Maddalena

Następnego dnia rano płyniemy na ląd. Odpoczywamy na plaży, kapiemy się w wodzie, spacerujemy. Dzisiejszy nasz cel to port La Maddalena na wyspie Isola Maddalena. Nadal mamy przyjemny wiatr w plecy. Musimy jednak zachować czujność. Brzegi Sardynii usłane są wystającymi z wody większymi lub mniejszymi skupiskami kamieni. Nie każde mają oznaczenia kardynalne. Pilnie śledzimy mapy, aby bezpiecznie dopłynąć do portu Magdalena na wyspie.

Patrzymy też w niebo i widzimy, że nadciągają chmury i lada moment zacznie lać. Cumowanie w porcie w Maddalenie do łatwych nie należy. Port jest wąski, a przy silnym wietrze bez pomocy harbourmaster na pontonie się nie obędzie. Dodatkowa trudności polega na czasie. Widząc co się dzieje na niebie, wiele jednostek postanowiło się skryć w bezpiecznym porcie, co nie ułatwiało cumowania.

Przede wszystkim trzeba było odstać swoje w kolejce, aby wpłynąć do portu, a potem wykonać szybki manewr, bo na cumowanie czekali następni. Kończymy pracę przy łódce jak zaczyna sążniście lać. Jak to dobrze, że mamy przestronny katamaran. Możemy się skryć w jego wnętrzu, przebrać wysuszyć, zdrzemnąć.

Widok na La Maddalena / fot. Małgorzata Błaszczuk

Widok na La Maddalena / fot. Małgorzata Błaszczuk

Wieczorkiem ruszamy na spacer. Oczywiście musimy skosztować tego, co morze ma najlepsze do zaoferowania.

Kalmar wyborny / fot. Małgorzata Błaszczuk

Kalmar wyborny / fot. Małgorzata Błaszczuk

Kupujemy chlebek pasterski pane carasau. Jest to wyjątkowy chlebek nazywany też chlebkiem muzycznym ze względu na wydawany w czasie jego łamania odgłos. Przygotowanie takiego chlebka jest wielogodzinne, 8 etapowe, a chlebek jest dwukrotnie pieczony. Niewiele ma on jednak wspólnego z wyglądem naszego pieczywa. Bardziej przypomina andruty, jest równie kruchy, lecz nie słodki. W jego skład wchodzi mąka i oliwa. Występuje w różnych wersjach jako naturalny, z solą, z rozmarynem. Podobno jak się go namoczy można zawinąć w niego wędlinę. Nam się nie udało. Zjedliśmy go na sucho jako dodatek do lokalnego wino sfuso oraz schłodzonego likieru z mirtu. Ten lokalny trunek ma gęstą konsystencję oraz słodkawy smak.

Zwiedzanie Porto Cervo

Następnego dnia poranny spacer zakupu i znów w drogę. Płyniemy w kierunku Olbii, lecz zatrzymujemy się w Porto Cervo. Urocza zatoczka z domami wybudowanymi w stylu Gaudiego. Czujemy się jak gwiazdy filmowe w Portofino. Nasze trzy katamarany wzbudzają uwagę wypoczywających turystów, którzy przychodzą zrobić sobie z nimi zdjęcie.

Katamarany w Porto Cervo / fot. Małgorzata Błaszczuk

Katamarany w Porto Cervo / fot. Małgorzata Błaszczuk

Udajemy się na spacer po okolicy. Przewodnik nam podpowiada, że oglądane przez nas zabudowania powstały jako luksusowy kompleks staraniem założonego w 1962 roku Konsorcjum Szmaragdowego Wybrzeża. Zaprojektowany od początku w kolorach różu, brzoskwiniowym, koralowym i ich odcieni pięknie wtapia się w naturalne otoczenie. Każdy jeden szczegół jest zaplanowany i przemyślany i tworzy spójną całość.

Porto Cervo / fot. Małgorzata Błaszczuk

Porto Cervo / fot. Małgorzata Błaszczuk

Porto Cervo / fot. Małgorzata Błaszczuk

Porto Cervo / fot. Małgorzata Błaszczuk

Płyniemy dalej do zatoki położonej przy Isola Tavolara. Przypływamy już nocą widać tylko światła innych jednostek kołyszące się na morzu. Z głośników sączy się łagodna muzyka, na stole wino i owoce. Jest bardzo miło.

Rano płyniemy na ląd. Ale wcześniej podejmuję próbę snurkowania. Dostałam instrukcję od doświadczonych nurków, zakładam maskę i płetwy i zaglądam pod wodę. Pierwsze nurki dość niepewne – tym bardziej, że do tej pory odczuwałam pewnie lęk w zaglądaniu pod wodę. Ale po oswojeniu się snurkowanie okazało się całkiem przyjemnym i bardzo wciągającym zajęciem. Tak dopływam do brzegu.

Na lądzie jest bardzo przyjemna restauracja oraz domek z wiatrakiem. Sceneria iście jak z filmów o dzikim zachodzie. Idziemy na drugą stronę cypla, nad pełne morze. Jest wciągające. Fale wdzierające się na ląd aż proszą, aby zanurzyć się w ich toni. Wracamy jednak kąpać się w morzu od strony zatoki i tak spędzamy cały dzień. Wieczorem wracamy do naszego macierzystego portu. Następnego dnia rano powrót.

Fot. Małgorzata Błaszczuk

Fot. Małgorzata Błaszczuk

Niesamowite wczasy we Włoszech!

To były niezwykle, bardzo intensywne dni. Sardynia, Kostaryka i inny wyspy, które zwiedziałam mają swój niepowtarzalny urok i mogę śmiało polecić te miejsca każdemu. Do tego pływanie katamaranem dostarczyło mi wielu atrakcji i jest to forma podróżowania, którą choć raz w życiu warto spróbować! :-)