W zeszłym roku przez dziewięć dni zwiedzałem Tokio (zapraszam do przeczytania mojej relacji). Co powinienem zobaczyć podczas kolejnej podróży do Japonii? Spytałem o to Joannę Sokołowską i Konrada Rzentarzewskiego, którzy byli w tym kraju już czterokrotnie i wkrótce wybierają się tam ponownie. Oto nasza rozmowa.


Pyta: Wojciech Krusiński, redaktor naczelny PolskaZwiedza.pl, pasjonat projektów internetowych, nałogowy czytelnik, twórca bloga www.goodstory.pl.

Odpowiadają: Asia – pracuje jako adiunkt na Politechnice Warszawskiej, gdzie walczy z betonami, polimerami i studentami, oraz Kondi – zajmuje się IT, specjalizuje się w infrastrukturze teleinformatycznej i bezpieczeństwie informacji. Od 2009 r. prowadzą blog Byłem tu. Tony Halik.


Wojciech Krusiński: Już cztery razy byliście w Japonii. Czy to Wasz najczęstszy kierunek podróży?
Joanna Sokołowska (Asia): Ostatnio wychodzi trochę, że… tak! Przynajmniej w moim przypadku. Staramy się odwiedzać różne zakątki świata – ostatnio byliśmy w Azji południowo-wschodniej – w Malezji i Singapurze, wcześniej w Ameryce Północnej (Kondi nawet dwa razy), poprzedniej jesieni w Ameryce Południowej – w Brazylii z krótkimi wypadami do Argentyny i Paragwaju, a w międzyczasie odkrywamy Europę, ale Japonia cały czas nas woła, teraz znowu – w połowie lutego się tam wybieram.

Konrad Rzentarzewski (Kondi): W moim przypadku Japonia to nie jest najczęstszy kierunek podróży, bo chociażby po Polsce tych podróży było więcej, ale jeśli chodzi o podróże zagraniczne, to z Japonią na pewno wygrywa Skandynawia, a także Rosja. Natomiast jest taka akcja „jak najmniej pieczątek w paszporcie” i myślę, że te nasze podróże do Japonii trochę się wpisują w tę koncepcję, by jak najmniej po świecie jeździć chaotycznie, a bardziej świadomie. I za każdym kolejnym razem w Japonii odnajdujemy coraz ciekawsze miejsca, coraz mniej mainstreamowe, coraz bardziej jakieś takie – nasze.

WK: Skąd ta fascynacja Japonią?

Kondi o świcie na szczycie Fuji / fot. Byłem Tu. Tony Halik.

A: Zawsze żartuję, że to przez to, że w latach 90tych namiętnie oglądałam serial „Czarodziejka z Księżyca”, który emitowano na Polsacie… A tak naprawdę w moim przypadku fascynacja Japonią zaczęła się bardzo wcześnie, bo w końcówce lat 80tych, kiedy dostaliśmy kalendarz z widokami Japonii od znajomej taty, która akurat tam podróżowała i ja – w tym moim bardzo wczesnym dzieciństwie – wpatrywałam się z uwielbieniem w kwitnące na różowo wiśnie, świątynie Kioto, ośnieżony czubek góry Fuji-san, czy inne piękne widoki Japonii i to bardzo mocno się wryło w moje dziecięce wyobrażenie świata i podróży. A w momencie, kiedy – już w dorosłym życiu – przeczytałam książkę Marcina Bruczkowskiego „Bezsenność w Tokio”, to definitywnie zadecydowałam, że jadę do Japonii, jak tylko będzie okazja i jak tylko zgromadzę fundusze!

K: Co do moich marzeń związanych z podróżą do Japonii… W latach naszego liceum, był taki komunikator Gadu-Gadu, który praktycznie był wyłącznie polski, ale z jakiegoś powodu trzeba było w ustawieniach konta podawać miasto i państwo. Ja, trochę z przekory, wpisałem tam sobie „Tokio, Japonia” i od tego czasu wszyscy pisali do mnie na priva: „Jej, jesteś w Tokio?! Jak tam jest w Tokio?!”. To było takie trochę głupie, ale też absurdalne, bo Japonia, Tokio to był wtedy cel podróży równie  nieosiągalny jak, nie wiem… Alaska, czy Dubaj, czy Księżyc. Ale okazało się, że po około 10 latach w Polsce trochę się zmieniło od strony ekonomicznej – byliśmy w stanie przeznaczyć na podróż trochę więcej pieniędzy, niż na jeżdżenie z namiotami i śpiworami, ale też w związku z tym, że bilety lotnicze zaczęły się pojawiać w naprawdę w atrakcyjnych cenach, Japonia stała się osiągalna. A ostatnio wręcz bardzo popularna – jest jej dużo w telewizji, jest jej sporo na Youtubie i w bardzo wielu artykułach w internecie się pojawia, więc myślę, że to już dawno przestała być egzotyka.

WK: Czym kierujecie się planując kolejną podróż do Japonii?
A: Przede wszystkim staramy się nie deptać po własnych śladach. Za każdym razem odwiedzamy jakieś nowe strony, bo chcemy przeżyć coś nowego, zobaczyć inną przyrodę, a Japonia na to pozwala – w każdej prefekturze znajdzie się coś wyjątkowego,  poza tym część kraju to tropiki – klimat zwrotnikowy i podzwrotnikowy, w części panuje klimat umiarkowany. Są oczywiście takie miejsca, zwłaszcza w Tokio, do których chętnie wracamy i często są to miejsca związane z jedzeniem (np. nasze ulubione knajpki), za każdym razem staramy się jednak realizować kolejne punkty z naszej listy marzeń. Teraz w lutym właśnie po raz pierwszy odwiedzę tropikalną wyspę Okinawa. W kolejnej podróży prawdopodobnie pojedziemy na Hokkaido, najbardziej wysuniętą na północ wyspę.

K: We boldly go where no man has gone before :-)

WK: Sam dotychczas byłem tylko raz w Japonii – przez 9 dni zwiedzałem Tokio. Gdzie powinienem pojechać następnym razem?
A: W każdym przewodniku jest napisane, że koniecznie powinieneś odwiedzić Kioto, z uwagi na liczne świątynie i bambusowy zagajnik w Arashiyamie, Narę z największą drewnianą świątynią Tōdai-ji i parkiem pełnym jelonków, Osakę – z uwagi na znakomite jedzenie, Himeji, gdzie znajduje się słynny zamek Białej Czapli, Hiroszimę i budynek pozostały po ataku atomowym – tzw. Genbaku („A-Bomb”) Dome, wyspę Miyajima z Pływającą Bramą Torii.

Wszystko to emocjonujące, choć niestety najbardziej popularne i zadeptane przez turystów high-lighty, które oczywiście i nam było dane zobaczyć, ale teraz – z perspektywy kilku podróży do Japonii – o wiele bardziej atrakcyjne wydają nam się mniej popularne turystycznie miejsca – np. kocia wyspa Tashirojima w prefekturze Miyagi, pełne onsenów i gorących źródeł miasteczko Beppu w prefekturze Ōita, park Park Jigokudani Yaen-kōen w prefekturze Nagano, czy aktywny wulkan Sakurajima w prefekturze Kagoshima.

Pływająca brama Torii na wyspie Miyajima (Itsukushima) / fot. Byłem Tu. Tony Halik.

K: Bardzo interesującym miejscem jest też wyspa Gunkanjima w prefekturze Nagasaki – całkowicie zabudowana betonowymi budynkami wyspa-miasto, o maleńkiej powierzchni (niecała 0,1 kilometra kwadratowego), która przez ponad 100 lat służyła jako zamieszkany przez górników (i ich rodziny) ośrodek wydobycia węgla, by 1975 roku zostać całkowicie wysiedlona w związku z przejściem japońskiej energetyki na atom. Obecnie to niemal wyspa-widmo i niektórzy mogą ją „znać” z filmu „Skyfall” o Jamesie Bondzie, bo posłużyła jako pierwowzór scenografii do zdjęć i komputerowych wizualizacji.

WK: Byłem w marcu, by oglądać kwitnienie wiśni. Czy teraz powinienem zaplanować podróż we wrześniu, by zobaczyć inny krajobraz Japonii?
A: Oczywiście drugą najbardziej atrakcyjną porą na oglądanie wszelkich zabytków i widoków Japonii jest jesień, czyli czas podziwiania czerwieniących listków klonów momiji, które otaczają większość świątyń, zamków i wszelkich atrakcyjnych miejsc. Inna atrakcyjna pora roku, jeśli chodzi o podziwianie natury to zima, kiedy uskuteczniane jest tzw. yukimi – podziwianie śniegu. Natomiast osobiście najbardziej lubię Japonię latem (lipiec-sierpień) i wczesną jesienią (wrzesień), kiedy na głównej wyspie co prawda jest gorąco i wilgotno, bo to pory deszczowa i tajfunów, ale pomiędzy ulewami można się też rozkoszować wspaniałą pogodą i właściwie wszędzie można pojechać. No i to lato jest najpiękniejsze. Co prawda jest zielono, a nie różowo od sakur/fioletowo od glicynii/czerwono od klonów, ale ta pora to zdecydowanie moja ulubiona pora roku w Japonii.

K: W ogóle Japończycy tą sezonowość bardzo sobie hołubią i chwalą. W poszczególnych porach roku odbywają się liczne matsuri, czyli festiwale. Warto sobie przed wyjazdem sprawdzić kalendarz świąt, żeby zobaczyć chociaż jeden z nich, bo są w miarę regularnie w ciągu roku kalendarzowego rozproszone. Druga kwestia to kuchnia, która też jest bardzo sezonowa i wykorzystywane są składniki, które są dostępne w danej chwili, więc w zależności od tego, czy pojedziesz latem, jesienią, czy zimą, to będziesz jadł co innego i zdobędziesz doświadczenie dotyczące innych rzeczy, dostępnych akurat w tym terminie.

WK: Mając porównanie, w którym miesiącu uważacie, że najlepiej pojechać do Japonii po raz pierwszy?
A: Ja powtórzę, że dla mnie najprzyjemniejsze jest lato: przełom sierpnia i września, bo kończy się intensywna pora deszczowa, natomiast jest cały czas cieplutko – właściwie w całej centralnej Japonii i na południu będziemy mieć fantastyczną pogodę.

K: Ja nie mam pojęcia, przypuszczam, że każda pora jest dobra, oprócz tej, kiedy jest minus osiem stopni i trzeba używać grzejników…

A: Oni nie mają grzejników ;-)

K: Kiedy ostatnio byliśmy w marcu, jedna z naszych koleżanek blogowych przyjechała do Japonii tylko, żeby pojeździć na nartach. Pewnie to też zależy od tego, co chcesz robić w Japonii.

WK: Co najbardziej wspominacie ze swoich podróży do Japonii?
A: Jedzenie. :-)

K: ;-)

A: Wspaniałe ogrody Japońskie – takie poukładane i cudownie zaprojektowane. No i oczywiście niesamowita przyroda, jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju przejawy działalności tektonicznej, czyli aktywne wulkany, gejzery, onseny – mnie to oczarowało.

Wulkan Sakurajima / fot. Byłem Tu. Tony Halik.

K: Oprócz tych ogrodów, o których mówiła Aśka i które faktycznie są niesamowite w skali światowej, to też na pewno pogoda, bo o ile „Blade Runnera” wszyscy oglądali, widzieli jak tam deszcz non-stop pada, to trudno sobie to wyobrazić w Tokio. A Tokio właśnie takie jest, że dużo czasu tam pada i wszystko jest takie skąpane w deszczu, więc wszystkie światła się multiplikują, bo odbijają się od mokrych chodników i ulic. Natomiast Japonia to jest też kulturowe wyzwanie, więc bardzo wiele rzeczy tam zaskakuje i nas też zaskakiwało. I na każdym kroku zachowanie ludzi, w takiej, a nie innej sytuacji, dlaczego się zamykali, dlaczego nie chcieli mówić nam pewnych rzeczy, dlaczego w pewnym momencie nam zabraniali robić jakichś rzeczy… Bardzo ciężko jest się tam dostosować i myślę, że człowiek z zachodu nigdy nie jest w stanie zrozumieć do końca jak to wszystko w Japonii działa.

WK: W polskich mediach Japonię przedstawia się jako kraj różnych dziwnych zwyczajów i wynalazków. Czy będąc w Japonii natknęliście się na coś, co Was szczególnie zdziwiło?
A: To jest trudne pytanie, bo Japonią się interesuję od dawna i o wielu tych dziwach czytałam wcześniej, więc byłam w pewnym stopniu na nie przygotowana – czy to automaty z różnymi dziwnymi rzeczami, czy rabu hoteru (love hotel), czyli hotele miłości na godziny – to wszystko było nam znane i byliśmy świadomi, że coś takiego istnieje, więc nie było szoku kulturowego. Natomiast, co mnie osobiście totalnie zaskoczyło – coś o czym teoretycznie wiedziałam, ale nie do końca w to wierzyłam – to to, w jakim stopniu to wielomilionowe społeczeństwo potrafi funkcjonować na zasadzie symbiozy, jak tłumy są w stanie bez zakłóceń przemieszczać się środkami komunikacji miejskiej i podziemiami, jak regularnie jeżdżą pociągi (i to bez opóźnień), jak to wszystko precyzyjnie działa, jak w szwajcarskim zegarku. Dla nas, Polaków, dążących do indywidualizmu, o silnej potrzebie manifestowania swojego ja i oznaczenia swojego terytorium, to w jaki sposób Japończycy w tym maksymalnie zatłoczonym mieście sobie radzą i żyją obok siebie w totalnym porządku jest nie do pojęcia i był właśnie dla mnie największy szok.

K: Zanim tam pojechałem, to Japonia w moim wyobrażeniu to był taki kraj stechnicyzowany i spodziewałam się, że że cywilizacja stoi tam dwa poziomy wyżej, niż to co u nas w wojsku jest dostępne (takie super-hiper-tajne-top-secret rozwiązania i wynalazki). Natomiast jadąc tam można zobaczyć, że to jest taka trochę retro-nowoczesność. Faktycznie infrastruktura jest tam rozbudowana i znajdziemy tam rzeczy, które dla nas są totalnie abstrakcyjne, jak np. działająca komunikacja, czy mające swoje początki w latach sześćdziesiątych wynalazki automatyzujące – głupie automaty na napoje, które tam są wszędzie, ale przecież nie jest to technologia z dwudziestego pierwszego wieku.

A: Albo „pan policjant” – znak drogowy, który macha ręką, sygnalizujący, by zjechać z nieczynnego pasu ruchu.

K: Tak, mnie najbardziej zdziwił fakt, że Japonia dwudziestego pierwszego wieku przyhamowała, że to już wszystko jest takie retro-super-nowoczesne.

A: Nie lubię tego sformułowanie, ale tak, Japonia to kraj ogromnych kontrastów i z jednej strony mają toalety, które są całkowicie zautomatyzowane, a niektóre mierzą poziom cukru w naszych siuśkach, z drugiej strony są domy, np. w starych dzielnicach Kioto, gdzie w ogóle nie ma łazienek, a ich mieszkańcy codziennie chodzą się myć, tak jak sto lat temu, do łaźni publicznych (dlatego lub żeby zaoszczędzić na opłatach za podgrzewanie wody). Czyli są niesamowite nowinki technologiczne, roboty, cyborgi, a z drugiej strony często społeczeństwo żyje prawie jak u nas na wsi pięćdziesiąt lat temu – w takim trochę zacofaniu.

Złoty Pawilon w Kioto / fot. Byłem Tu. Tony Halik.

WK: Nie miałem okazji jechać Shinkansenem, czyli superszybkim pociągiem, który rozpędza się do ok. 400 km/h. Zdradźcie, jakie to uczucie :-)
A: Człowiek wsiada i nic nie czuje. :-) Tak idealnie pociągi są wyważone i tak pod pasażerów wszystko jest zorganizowane, że nie odczuwa się wcale tej prędkości i czy jedziemy 160km/h czy 260km/h, czy 360km/h, to uczucie jest takie samo. Natomiast, co jest fantastycznego, to że w Shinkansenach wszystko sprawnie działa, ma się bardzo dużo miejsca na nogi i człowiek w ogóle się nie męczy w czasie podróży.

K: Żaden rowerzysta tam nie wpadnie pod Shinkansena, bo Shinkanseny jeżdżą na wiaduktach, więc wypadek taki jak u nas z Pendolino i rowerzystą na przejazdach jest nierealny. Shinkanseny odjeżdżają w sekundę po zaplanowanym czasie odjazdu. Drzwi się zamykają i nie ma zmiłuj, że ktoś tam jeszcze wsiądzie czy wysiądzie – wszystko musi działać jak w szwajcarskim zegarku. Problem z Shinkansenami jest taki, że są dosyć drogie, więc trzeba mieć albo JR Pass, który pozwala jeździć turystom za ryczałt – ułamek sumy za jaką jeżdżą Japończycy, albo trzeba wydać na miejscu kilkanaście tysięcy złotych, żeby jeździć w miarę swobodnie po Japonii. Ale też Shinkanseny są dosyć swojskie pod tym względem, że tak jak u nas w dawnych czasach się wyciągało kanapki z jajkiem zaraz po tym jak ludzie wsiedli i zajęli miejsce w przedziałach, tak w Shinkansenie też wszyscy wyciągają bento z ryżem, wyciągają pałeczki, przełamują pałeczki i pałaszują wszystko, co mają zakupione. Więc jest to takie miejsce, gdzie japońska dyscyplina jest nieco popuszczona, bo normalnie spożywanie posiłków w miejscu publicznym innym niż restauracja…

A: …i w ruchu…

K: …i w obecności innych osób jest rzadko mile widziane. Natomiast w Shinkansenie wszyscy wcinają te pudełka z ryżem, rybkami i innymi pysznościami i nikt się tym specjalnie nie przejmuje.

WK: Gdybyście mogli podać trzy top atrakcje, które zrobiły na Was największe wrażenie w Japonii, które by to były?
A: Moje top 3 to tak: wulkan numer jeden Fuji, wulkan numer dwa Sakurajima oraz niezliczone kotki na wyspie Tashirojima, niedaleko Sendai i Fukushimy.

K: Na pewno nr 1 to wspomniana już Gunkanjima, czyli opustoszałe miasto, kiedyś najbardziej zaludnione na świecie, które w tej chwili jest największym chyba światowo ghost city. Dwa, to Fushimi Inari, czyli bramy, bramy, bramy, bramy, bramy i niekończące się korytarze bram Torii, które ludzie zakupują i ustawiają tam, żeby zesłać na siebie pomyślność bogów. I trzecie, to chyba Nara i góra, która tam goreje, i która jest palona raz do roku, a jednocześnie jest to ogromne wzgórze z którego można podziwiać całą panoramę miasto – bardzo fajne.

Kondi fotografujący Gunkanjimę / fot. Byłem Tu. Tony Halik.

WK: Będąc w Tokio zachwycałem się japońską kuchnią – czy jest jakiś przysmak albo danie, które najbardziej przypadło Wam do gustu?
A: W moim przypadku to zdecydowanie będzie sushi, a właściwie sashimi, ponieważ to, jakiej jakości ryby są sprzedawane w Japonii, a zwłaszcza w Tokio – w okolicach największego na świecie targu rybnego Tsukiji Shijo, jest absolutnie nieklasyfikowalne. Póki nie spróbuje się surowej ryby w Japonii, nie zrozumie się tego, jak ryba powinna smakować, ponieważ to, co dociera do Polski dociera to dziesiąta pochodna smaku z Japonii. Natomiast z potraw mniej znanych, w moim przypadku jednym z największych przysmaków były takoyaki, czyli kulki z ciasta (trochę podobnego do naleśnikowego) z mięsem ośmiornicy w środku.

K: Tak, takoyaki – absolutnie się zgadzam, to jest chyba mój numer jeden, jeśli chodzi o japońską kuchnię. Na szczęście można to dostać w Polsce – tylko raz do roku, ale można. :-) Natomiast kuchnia japońska, to wiele więcej niż sushi i wielu rzeczy polecam spróbować – warto się stołować w różnych knajpach, byle nie tych, które udają, że serwują kuchnię europejską lub amerykańską. Japonia bardzo wiele czerpie z kuchni innych krajów Azji. Moje dwie ulubione potrawy (oprócz takoyaków) koreański grill – yakiniku, który jest wyśmienity, zaskakują tym jak wiele potraw z rożnych części mięsa wołowego można przyrządzić; drugie to, pochodząca chyba z Filipin, przekąska serwowana w niektórych izakayach –  soft bone chicken, czyli kurczak, któremu preparuje się kości i smaży w panierce w głębokim tłuszczu, żeby były mięciutkie, jak chrząstki i można je było zjeść.

WK: Na koniec: Asiu, jak Ci idzie nauka japońskiego? :-)
A: Idzie mi ostatnio trochę wolniej. Japoński język jest trochę demonizowany – osobiście wydaje mi się być łatwiejszy niż Chiński, który dla mnie jest totalną chińszczyzną. Ale prawda jest taka, że podobnie jak w przypadku nauki każdego języka obcego, najwięcej uczymy się przez pierwszy rok lub pierwsze dwa lata nauki, czyli kiedy przyswajamy podstawy. Myślę, że przez dwa lata nauki jesteśmy w stanie opanować japoński do tego stopnia, poznać sylabariusze i podstawowe sino-japońskie znaki kanji, by prostymi zdaniami porozumiewać się z Japończykami w sklepach, przy kupowaniu biletów, przy czytaniu rozkładu jazdy autobusu, czy w prostych rozmowach – przynajmniej w moim przypadku tak było. Natomiast potem, wiadomo, zaczynają się schodki, bo zaczynają się zawiłości gramatyki, wchodzą formy honoryfikatywne, itd. Powiem szczerze, że japoński – nazwijmy go „konwersacyjny”, do prowadzenia bardzo uprzejmej rozmowy z zachowaniem wszelkich konwenansów, dyskusji, to już jest prawdziwy hardcore i unikam go, jeśli mogę, by nie wyjść na niegrzeczną. Tak więc u mnie nauka japońskiego zwolniła, ale cały czas się uczę i zdecydowanie polecam naukę wszystkim, którzy się wybierają do Japonii. Warto uczyć się nawet przez pół roku, bo już bardzo podstawowa znajomość alfabetów sylabicznych, czyli hiragany i katakany oraz proste konstrukcje zdań bardzo ułatwiają podróże i powoduje, że Japończycy nas odbierają bardziej, jak ludzi a nie ufoludków, allienów, czyli gajdzinów. :-)

K: W tradycyjnych knajpach japońskich ceny zapisuje się nie cyframi arabskimi, ale znakami kanji, więc bez bazowej znajomości japońskiego trudno jest poradzić sobie bez towarzystwa znajomego Japończyka – coś zamówić i zjeść. I też mogę wam powiedzieć, że jeśli chodzi o znajomość japońskiego Aśki jest bardzo dobra, co wiele ułatwiało na miejscu i wszyscy bardzo się cieszyli i chwalili to, że byliśmy w stanie się z nimi dogadać po japońsku.

Zdjęcie główne: fot. Reginald Pentinio / CC BY 2.0 / Flickr.com

Więcej o podróżach Asii i Kondiego przeczytacie na ich blogu Byłem tu. Tony Halik.