Nasz cudowny czterodniowy pobyt na wyspach Perhentian dobiega końca. Dzisiaj wyjeżdżamy z Pulau Perhentian Besar. Wstajemy przed siódmą, by wszystko spakować i idziemy na śniadanie. Na szczęście już nie pada, więc przyjemnie spędzamy ostatnie chwile na plaży.

Niesamowita Malezja – relacja z podróży liczy 10 części. Zobacz cały plan zwiedzania, gdzie znajdziesz linki do poszczególnych dni wyprawy. Albo przejdź od razu do początku relacji, czyli Kuala Lumpur wita.


Autor: Wojciech Krusiński, założyciel PolskaZwiedza.pl, pasjonat projektów internetowych, nałogowy czytelnik, twórca bloga Goodstory.pl.


fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Punktualnie o ósmej rano stoimy na molo ze wszystkimi bagażami i czekamy na łódź, która ma nas zabrać do Kuala Besut.

Tym razem speedboat jest z kabiną, więc wracając nie mamy już takiej frajdy z jazdy, jak cztery dni temu. Dla przypomnienia film:

W Kuala Besut czeka na nas kobieta, u której wcześniej kupiliśmy bilety i prowadzi nas w pobliże do swojego biura, skąd o 10.00 mamy wyjechać busem do George Town, stolicy stanu Penang.

Czekamy na busa do George Town / fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Czekamy na busa do George Town / fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Mamy jeszcze trochę czasu, by coś zjeść przed podróżą. Znajdujemy otwarty bar, jednak wszystkie miejsca są zajęte, przysiadamy się więc do pewnej rodziny i zaczynamy rozmawiać. Okazuje się, że mieli ten sam problem, co my z dostaniem się tutaj!

Wymieniamy się opowieściami z podróży, następnie życzymy im udanego pobytu na Perhentian Islands (my już zaczynamy tęsknić za wyspą) i idziemy na nasz bus.

Drugie śniadanie :-) / fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Drugie śniadanie :-) / fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Jedziemy do Penang

Wszystkie miejsca w samochodzie (czyli kilkanaście) są zarezerwowane, ledwo plecaki i walizki zmieściły się w bagażniku. Co ciekawe, jeden z podróżujących postanawia wygodnie rozłożyć się na podłodze (z wyprostowanymi nogami!) i zasypia.

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Pogoda nam dopisuje, po wczorajszym deszczu nie ma ani śladu, możemy więc bez przeszkód podziwiać mijające krajobrazy. Przy okazji obserwujemy, jak tutaj się jeździ – w skrócie – bardzo dynamicznie ;-).

Nasi kierowcy wpychają się, gdzie się tylko da, wyprzedzają, hamują ostro, by po chwili znów przyspieszyć i minąć kolejne auta. Lepiej jechać z zapiętymi pasami…

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Podróż przebiega nam przyjemnie, jednak żałuję, że nie zostaliśmy na Perhentian Islands o jeden dzień dłużej. I to z jednego konkretnego powodu – dzisiaj jest niedziela, dodatkowo koniec długiego weekendu, więc jedziemy w korku. Na starcie już nas poinformowano, że przejazd do Penang trwa normalnie ok. 6 godzin, ale teraz podejrzewają, że minie co najmniej osiem zanim dotrzemy do celu.

Na pocieszenie mówią nam, że i tak powinniśmy być zadowoleni, bo wczoraj jechało się 14 godzin…

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Po drodze zatrzymujemy się na obiad w przydrożnym barze.

Oto krótki film z naszej podróży:

Dojeżdżamy do George Town!

W końcu – faktycznie po prawie 8 godzinach jazdy – wjeżdżamy na słynny Penang Bridge (most ma aż 13,5 km długości), którym docieramy do GeorgeTown.

Po chwili przeżywamy miłe zaskoczenie. Myślałem, że zostaniemy wszyscy dowiezieni do stacji kolejowej albo dworca autobusowego, a okazuje się, że nasi kierowcy (jest ich dwóch) podwożą każdego pod ich hotel. Bardzo to miłe z ich strony.

Miłe pożegnanie :-) / fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Miłe pożegnanie :-) / fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Nocleg zarezerwowaliśmy w Grand Inn Hotel. Warunki są dość przeciętne, my szczególnie mamy pecha, bo dostajemy pokój z tyłu budynku, który jest – jak się w nocy okazuje – śmierdzący i głośny z powodu klimatyzatorów zamontowanych na ścianie pod naszym oknem. Do tego klimatyzacja wewnątrz pokoju działa fatalnie.

Pokój 316 – zdecydowanie odradzam. Z kolei inny pokój, znajdujący się od frontu budynku, w którym śpią nasi przyjaciele, jest całkiem przyjemny. Szału nie ma, ale nie miał problemów z klimatyzacją i zapachami.

Normalnie z rana (kiedy w nocy wyszły wszystkie „mankamenty”) poszlibyśmy prosić o zmianę pokoju, ale zważywszy, że została nam tylko jedna noc, daliśmy sobie spokój, by nie tracić czasu na przeprowadzkę. Szczególnie, że i tak bladym świtem wyjeżdżamy, by zdążyć na samolot do Singapuru.

To wszystko jednak wyszło później, bo dzisiaj od razu po przyjeździe i zameldowaniu się, zostawiamy rzeczy i wychodzimy, bo chcemy jeszcze coś tego dnia zobaczyć.

Hotel zaskoczył nas jeszcze jednym – okazało się, że nie można zapłacić kartą debetową, tylko wyłącznie kredytową. Jeśli więc zdecydujecie się na niego (bo ma dobrą lokalizację), prócz zastrzeżenia, że nie chcecie pokoju 316, koniecznie weźcie ze sobą kartę kredytową. Z plusów: dobre wifi, jest kawa i herbata, oraz możliwość uzupełnienia wody pitnej z dystrybutorów umiejscowionych na każdym piętrze.

Kulinarna uczta w George Town

Jest po 19.00, więc liczymy m.in. na oglądanie pięknie poświetlonych fasad budynków. Odchodzimy jednak od hotelu zaledwie kilkaset metrów, kiedy zaczyna padać. Ze zwiedzania więc nici.

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Minęliśmy po drodze Red Garden Paradise Food, który wydał nam się ciekawym miejscem, dlatego tam wracamy i okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Rewelacyjne miejsce. Polecam każdemu przyjście tutaj!

Paradise Food to wielka hala, w której znajduje się kilkadziesiąt stanowisk z jedzeniem. Ceny są bardzo przystępne, dookoła mili ludzie, którzy chętnie odpowiedzą na wszystkie pytania i ewentualnie doradzą, co u nich jest dobrego do zjedzenia ;-)

Jeden pan szczególnie nam zapadł w pamięć, gdyż jest mistrzem marketingu bezpośredniego. Widział, że się rozglądamy, więc gdy go mijaliśmy, zapytał czy jesteśmy członkami TripAdvisor. Potem na swoim smartfonie wszedł na stronę i pokazał, że jest na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o jedzenie kaczki w GeorgeTown.

Powiedział, że pieczona kaczka to specjalność. Decydujemy się więc skosztować – za jedną czwartą kaczki płacimy 14 ringgitów i muszę przyznać, że jest to najlepsza kaczka, jaką jadłem w życiu. Smakuje doskonale.

Nabieramy apetytu na inne dania w tym miejscu!

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Chodzimy po wszystkich stanowiskach i w końcu decydujemy się na pierożki.

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Są dobre, ale myślę, że wizyta w restauracji Din Tai Fung w Kuala Lumpur nas zmieniła. Tamte pierożki dim sum były przepyszne, więc teraz już inne aż tak nam nie smakują…

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Szukamy dalej nowych smaków. Mój wybór pada na świeże ostrygi, których nigdy wcześniej nie jadłem.

Wydaje mi się, że tutaj jest odpowiednia sposobność ku temu, ponieważ jest stoisko, na którym są sprzedawane tylko ostrygi. Patrząc pod zdjęciach w gablocie, na których rozpoznaję właściciela jako małego chłopca stojącego w kuchni ze starszym panem, wnioskuję, że kucharz ma duże doświadczenie w przyrządzaniu ostryg. Do tego w karcie są tylko dania z ostrygami. Nie sądzę, by miał możliwość w najbliższym czasie spotkania ponownie takiego specjalistę, więc kupuję jedną świeżą ostrygę za 4 ringgitów.

Po kilku minutach kucharz podaje mi ostrygę na lodzie, wraz z kawałkiem limonki oraz sosem tabasco.

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Trochę się denerwuję, ale odsuwam lód, skraplam ostrygę trzema kroplami tabasco i jem. Rewelacja! Niesamowity smak. Ostryga jest łagodna, delikatna, a po chwili także nieco pikantna. Sos na szczęście nie dominuje, lecz podkreśla smak ostrygi.

Tak mi smakuje, że zamawiam jeszcze jedną! Kucharz z uśmiechem przyjmuje zamówienie :-)

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Red Garden Food Paradise jest dobrze pomyślany. Każdy stolik ma swój numer. Zamawiając, wystarczy podać numer stołu i czekać na posiłek. Płaci się dopiero przy odbiorze, nie ma więc mowy, że ktoś zapomni albo danie trafi do kogoś innego.

Co chwilę ktoś również podchodzi, by zabrać brudne talerzyki i wytrzeć stół. Następnie ktoś inny pyta się, czy chcemy zamówić jakieś picie – my wybieramy young coconut. Sprawnie to wszystko działa. Naszym zadaniem jest „tylko” wybrać z tego ogromu możliwości danie, a potem z przyjemnością je zjeść.

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Gdy jesteśmy już w pełni najedzeni, idziemy na ostatni spacer przed snem. Niestety, po chwili znów pada. Widzimy akurat świątynię, więc na jej terenie czekamy aż pogoda nieco się uspokoi, a potem wracamy do hotelu, by przygotować się na jutrzejsze zwiedzanie.

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

fot. Wojciech Krusiński / Polska Zwiedza

Mamy tylko jeden dzień, więc zdecydowaliśmy się zobaczyć trzy świątynie: Kek Lok Si, Wat Chayamangkalaram i Dharmikarama Burmese Temple oraz pospacerować po George Town polując na murale.

Jeśli będzie dobra pogoda i starczy nam czasu, mamy na liście rezerwowej jeszcze Canopy Walk w Penang National Park – jest to polecana atrakcja, jeśli ktoś lubi klimaty dżungli ;-). Z innych atrakcji Penang – czyli m.in. Bird Park i Penang Hil – musimy zrezygnować, nie damy radę wszystko w jeden dzień zobaczyć, odległości są zbyt duże.

Mamy jednak nadzieję, że chociaż to co wybraliśmy uda nam się zwiedzić przy słonecznej pogodzie. Na razie za oknem wciąż pada…