To nasz ostatni pełny dzień w Malezji. Wstajemy wcześnie (7 rano), by jak najwięcej zwiedzić w George Town. Niestety, pogoda nas nie rozpieszcza. Czasami pada, chociaż nie jest to ulewa, jaką przeżyliśmy w Kuala Lumpur. Zawsze to jakieś pocieszenie ;-).
Niesamowita Malezja – pełna relacja z podróży liczy 10 części. Zobacz cały plan zwiedzania, gdzie znajdziesz linki do poszczególnych dni wyprawy. Albo przejdź od razu do początku relacji, czyli Kuala Lumpur wita.
Autor: Wojciech Krusiński, założyciel PolskaZwiedza.pl, pasjonat projektów internetowych, nałogowy czytelnik, twórca bloga Goodstory.pl.
Naprzeciwko naszego hotelu znajduje się niewielka indyjska knajpka, gdzie decydujemy się zjeść śniadanie.
Następnie łapiemy czerwoną taksówkę (przypominam, że niebieska jest droższa) i prosimy o przejazd do świątyni Kek Lok Si, która znajduje się w Air Itam. Kosztuje nas to 22 ringgitów.
Zwiedzanie Kek Lok Si
Kek Lok Si to górujący nad całą okolicą potężny buddyjski kompleks świątynny, jeden z największych, jeśli nie największy w całej Malezji.
Wśród wielu przepięknych rzeczy znajdujących się na terenie świątyni, można wejść na siedmiopiętrową Pagodę Rama VI, zwaną również Pagodą Dziesięciu Tysięcy Buddhów. Jest to adekwatna nazwa, ponieważ w środku znajduje się aż 10 000 niewielkich posągów Buddhy wykonany z alabastru i brązu. Robi to wrażenie!
Teren świątyni jest utrzymany w nienagannym porządku, jednak samo dojście do niego zaskakuje – jest brudno, ciemno, nikogo nie ma. Okazuje się, że sklepiki otwierają się później niż sama świątynia, którą można zwiedzać od 7 :-)
Mijamy fontannę z dziesiątkami niewielkich żółwi i w końcu dochodzimy do świątynnych budynków.
Widać, że o tej porze jest dopiero garstka zwiedzających, na oficjalnym parkingu stoi zaledwie kilka samochodów. Możemy więc niespiesznie, w ciszy i spokoju, podziwiać wszystkie miejsca.
Im wchodzimy wyżej, tym lepszy mamy widok na całe miasto. Rozciąga się tutaj wspaniała panorama George Town. Żałuję, że mamy aż tak zachmurzone niebo, bo podejrzewam, że w słoneczny dzień wrażenia były jeszcze lepsze.
Pocieszam się tym, że chociaż przestało padać. Ostatnio już zwiedzaliśmy świątynie w deszczu (w Kuala Lumpur) i raz nam wystarczy ;-)
Windą (płatną) można wjechać jeszcze na wzgórze, gdzie znajduje się posąg Kuan Yin, Bogini Miłosierdzia. Imponujący (ponad 30 metrów wysokości!). Rozciąga się stąd również piękny widok na samo miasto.
Zobaczcie sami:
Gdy po ponad dwóch godzinach wracamy tą samą drogą do wejścia, większość sklepów jest już otwarta i całość robi o wiele lepsze wrażenie niż rano :-).
Po drodze kupujemy świeży sok z trzciny cukrowej. Polecam! Słodki i orzeźwiający. Za ok. szklankę soku (dostałem go w woreczku na wynos) zapłaciłem 1,8 ringgita.
Powrót do George Town
Mamy problem z dostaniem się ponownie do centrum George Town, gdzie chcemy przejść się do Dhammikarama Burmese Buddhist Temple i Reclining Buddha Wat Chayamangkalaram.
Nie możemy znaleźć postoju taksówek, zaś każde mijane przez nas taxi wiezie pasażera, więc pozostaje nam tym przejść się do najbliższego przystanku autobusowego i podjechać gdzieś, gdzie szybciej będziemy mogli dojechać tam, gdzie chcemy.
Kiedy idziemy w stronę przystanku, nagle podjeżdża do nas mężczyzna z pytaniem, czy potrzebujemy taxi. Gdy kiwamy głową i mówimy, gdzie chcemy jechać, słyszymy, że będzie to kosztować 25 ringgitów. Cena dobra, więc wsiadamy do lekko walniętego z boku samochodu (lewe drzwi kiedyś ucierpiały…) i jedziemy.
Podróż przebiega przyjemnie, kierowca zaczyna nam opowiadać różne ciekawostki o swoim mieście i po kilkunastu minutach podjeżdża pod same drzwi Dhammikarama Burmese Buddhist Temple.
Jest to birmańska świątynia wybudowana na początku XIX wieku, która otoczona jest pięknym terenem pełnym rzeźb, fontann i pomniejszych budynków.
Warto spędzić tutaj trochę czasu :-)
Leżący Buddha
Następnie idziemy do tajskiej świątyni naprzeciwko, czyli Reclining Buddha Wat Chayamangkalaram.
Już samo wejście do niej robi wrażenie, szczególnie, gdy wszystko mieni się w słońcu.
W środku natomiast znajduje się olbrzymi (mierzący 33 m długości) posąg leżącego Buddhy! Muszę przyznać, że ten trzeci, co do wielkości posąg Buddhy na świecie jest imponujący.
Za pomnikiem są liczne nisze z urnami zawierające prochy wiernych.
Jeśli zdecydujecie się na zwiedzanie George Town, koniecznie przyjedzcie tutaj – na pewno długo nie zapomnicie tego miejsca.
Murale w George Town
Od śniadania minęło już kilka godzin, dlatego decydujemy się zjeść posiłek w polecanym w Lonely Planet – New World Park Food Court.
Oferta nie jest aż tak różnorodna jak w Food Paradise, ale i tak mam problem z wyborem.
Ostatecznie decyduję się na curry z kurczakiem i gdy zaczynam go jeść, kolejny raz uświadamiam sobie, jak ja uwielbiam tę kuchnię! :-)
Nadszedł czas na zwiedzanie miasta. Oglądamy kilka sławnych budynków, ale ciekawsze okazuje się poszukiwanie murali, z których słynie GeorgeTown.
Są pięknie namalowane na ścianach. Znajdują się w całym mieście i można je oglądać na dwa sposoby – albo szukać ich samodzielnie, albo skorzystać z mapki, na której wszystkie są dokładnie zaznaczone.
My decydujemy się na coś pośrodku – czyli mamy mapkę, ale patrzymy tylko w którym kierunku iść, by nie tracić czasu, jednak szukamy murale już na własną rękę.
Murali jest mnóstwo i to świetna zabawa pobawić się w takie poszukiwania :-)
Kolacja na ulicy
Wieczorem idziemy na kolację na ulicę Lorong Baru. To słynny street food w GeorgeTown. Nie jest to stałe miejsce złożone z knajpek, jak w Paradise Food, lecz są to mobilne kramy – kucharze przyjeżdżają, rozkładają się, sprzedają swoje dania, a po skończonej pracy po prostu odjeżdżają.
Co ciekawe, jest to normalna ulica, po której jeżdżą samochody. Ruch wstrzymywany jest od 16.00 do 2 w nocy. W tym czasie wyróżnia ją to, że po obu jej stronach stoją sprzedawcy przy swoich motorach czy wózkach, do których przyczepiona jest kuchenka gazowa, na której przygotowują swoje przepyszne dania :-)
Jemy tutaj rewelacyjne rzeczy. Szczególnie polecam potrawę o nazwie Asam Laksa – jest to kwaśno-pikantna zupa. Do tego w końcu dostaję pyszny sok z mango, a nie rozwodniony napój!
Koniec dnia zbliża się nieubłaganie. Wracamy więc do hotelu, by spakować się i przygotować do lotu. Na tym kończymy zwiedzanie Malezji. Jutro z samego rana lecimy do Singapuru na ostatnią część naszej podróży i stamtąd już wracamy do Polski.
To było intensywnych 10 dni, szkoda, że nie mamy więcej czasu, bo stąd jest blisko m.in. do Langkawi Islands. Chciałbym porównać te wyspy z Perhentian Islands, które uważam za cudowne miejsce.
Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości uda mi się wrócić do Malezji, by to zrobić :-).
Teraz czas na Singapur – relacja już wkrótce!