Po pięciu dniach podróży poślubnej mieliśmy już za sobą spacer po malowniczych Teplickich Skałach, wizytę w upiornej Kaplicy Czaszek w Kutnej Horze, a przede wszystkim – zwiedzanie niezwykle klimatycznej Pragi. W piątek rano nadszedł czas na ostatni, najbardziej oddalony od Warszawy punkt wycieczki: Wiedeń.
O wrażeniach z Teplic nad Metuji i z Pragi możecie przeczytać w poprzednich częściach relacji: oto link do cześci pierwszej, czyli poznajemy Skalne Miesto oraz do części drugiej, czyli Praga w 48 godzin.
Autor: Katarzyna Szczepaniak-Cieślak, polonistka, która nie usiedzi długo na jednym miejscu. Miłośniczka polskiej literatury fantastycznej, kawy z mlekiem i starych zamków.
Dojazd z Pragi do Wiednia zajął nam prawie 8 godzin – z przerwą na obiad i tankowanie (co ciekawe – w Czechach nie można samodzielnie tankować LPG, trzeba poprosić o to kogoś z obsługi).
Niemal godzinę przedzieraliśmy się przez sam Wiedeń, mimo że nasz hotel wcale nie znajdował się na uboczu.
To miasto bardzo nieprzyjazne dla kierowców – może dlatego w piątkowy wieczór na ulicach było niewiele samochodów. Co 200 metrów znajdują się sygnalizatory, a o zielonej fali w Austrii chyba nikt nie słyszał. Albo mieliśmy wyjątkowego pecha i łapaliśmy wszystkie możliwe czerwone światła…
Po godzinie 18.00 udało się nam jednak szczęśliwie dotrzeć do hotelu. Zameldowaliśmy się, zostawiliśmy samochód na hotelowym parkingu i postanowiliśmy nie marnować czasu – planowaliśmy ruszyć w drogę powrotną do Polski w niedzielę rano, więc na zwiedzenie Wiednia mieliśmy jakieś 1,5 doby.
Zwiedzanie Wiednia: pierwsze wrażenie
Podobnie jak w Pradze, zaopatrzyliśmy się w bilety dobowe i wsiedliśmy do metra. Zwiedzanie chcieliśmy rozpocząć od centrum miasta, tzw. Innerstadt, oraz otaczającego go bulwaru zwanego Ringiem. Wysiedliśmy więc na stacji Karlsplatz i postanowiliśmy pospacerować po uliczkach Wiednia.
W stolicy Austrii nie ma właściwego Starego Miasta. Nie ma zabytkowej, pełnej kamieniczek części, która wyraźnie wyróżniałaby się na tle nowoczesnych budowli. W Wiedniu wiekowa historia przeplata się ze współczesnością. Obok budowli liczących kilka stuleci znajdują się nowoczesne szklane pawilony handlowe, zatłoczone restauracje, pojedyncze butiki i wejścia do metra oznaczone literą „U”.
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest niewiarygodny luksus: drogie samochody zaparkowane przed wysokiej klasy hotelami czy witryny markowych sklepów pełne towarów w cenach wykraczających poza zdrowy rozsądek…
Bardzo szybko udało się nam odnaleźć jeden z obiektów, polecanych chyba we wszystkich przewodnikach po Wiedniu – Hotel Sacher z wykwintną cukiernią.
Można tu spróbować słynnego tortu Sacher, czyli ciasta czekoladowego przekładanego marmoladą morelową. Oryginalny przepis jest pilnie strzeżoną tajemnicą – być może dlatego maleńki kawałek tego deseru kosztuje prawie 15 euro… Mimo ogromnych chęci nie skusiliśmy się na wiedeński specjał, cena podziałała bowiem odstraszająco.
Po pierwszym zapoznaniu się z Wiedniem postanowiliśmy odwiedzić Prater, czyli słynny wiedeński park rozrywki. Mieści się w nim jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta – ogromny diabelski młyn, z którego przy dobrej pogodzie można podziwiać panoramę Wiednia.
Na Praterze nie brak również innych rozrywek – miłośnicy mocnych wrażeń z chęcią odwiedzą dom strachów lub kolejkę górską, natomiast osoby, które nie przepadają za dużymi dawkami adrenaliny zadowolą się jedną z karuzeli.
Coś dla siebie znajdą również smakosze lokalnej kuchni – w budkach rozmieszczonych pomiędzy poszczególnymi atrakcjami można kupić tradycyjną kiełbasę (wurst) w bułce. Bardzo smaczne i bardzo sycące danie!
Dla nas jednak największym zaskoczeniem Prateru okazała się… impreza octoberfestowa, na którą trafiliśmy zupełnie przypadkowo. Byliśmy chyba jedynymi turystami i zdecydowanie wyróżnialiśmy się brakiem tradycyjnych strojów i nieznajomością lokalnych przyśpiewek. Nikomu to jednak nie przeszkadzało.
Jedno jest pewne – przy Octoberfeście bledną wszystkie polskie huczne wesela i inne mocno zakrapiane imprezy. Takiej energii i radości nie widzieliśmy nigdzie indziej.
Drugi dzień w Wiedniu – śladami potęgi Habsburgów
Drugiego dnia pobytu w Wiedniu od rana przygotowaliśmy plan zwiedzania. W praktyce musieliśmy zobaczyć prawie wszystkie najważniejsze punkty w ciągu jednego dnia. Na szczęście wiedeńskie metro (składające się z aż 5 linii!) umożliwia sprawne dotarcie do każdego interesującego miejsca w mieście.
Tym razem wysiedliśmy na stacji Stephansplatz – tuż przy jednej z najbardziej niezwykłych budowli w Wiedniu, przy strzelistej Katedrze św. Szczepana.
Jest to jedna z najstarszych i największych świątyń w mieście – najwyższa wieża ma ponad 130 metrów wysokości. Katedra zachwyca nie tylko swoimi rozmiarami, ale również misternymi, pełnymi przepychu zdobieniami widocznymi zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Wnętrze świątyni wypełniają barokowe ołtarze i liczne rzeźby. W podziemiach spoczywają natomiast ciała książąt z linii Habsburgów.
Po bliższemu przyjrzeniu się Katedrze zatopiliśmy się w wiedeńskich uliczkach, biegnących pomiędzy butikami i restauracjami.
W okolicach Innerstadtu i Ringu czekało na nas bowiem jeszcze kilka zabytków, m.in. Opera Wiedeńska, przypominający antyczną świątynię budynek Parlamentu i Ratusz (przed którym akurat rozstawił się namiot cyrkowy i sprzedawano austriackie specjały, takie jak langosz i spitzer, czyli mętne młode wino).
Ważnym miejscem w centralnej części Wiednia jest również Hofburg, czyli zespół pałacowy, będący niegdyś zimową siedzibą Habsburgów. Przez kilka wieków miejsce to stanowiło jeden z ważniejszych ośrodków kulturalnych i politycznych w Europie.
Klasycystyczne kolumny i kopuły, barokowe zdobienia, liczne rzeźby – wszystko to sprawia, że Hofburg oszałamia swoim przepychem. Składa się z kilku budynków, rozdzielonych dziedzińcami.
Obecnie mieszczą się tu muzea, Biblioteka Narodowa, kaplice oraz biura prezydenckie. Wciąż można podziwiać cesarskie apartamenty oraz najstarszą istniejącą szkołę jeździecką – Hiszpańską Szkołę Jazdy. W Hofburgu znajduje się również Muzeum Sissi, ukochanej cesarzowej Austriaków.
Tuż przy Hofburgu mieści się Muzeum Quartier, czyli Dzielnica Muzeum. Odbywają się tu liczne imprezy kulturalne, koncerty, wystawy…
Na odwiedzających czekają ekspozycje w takich obiektach jak Muzeum Leopolda (gromadzącym ogromną kolekcję modernistycznej sztuki austriackiej), Muzeum Sztuki Współczesnej czy Muzeum dla dzieci ZOOM. Nie udało się nam niestety odwiedzić żadnego z tych miejsc – nie mieliśmy aż tyle czasu.
Z Hofburga ruszyliśmy metrem do następnej wielkiej atrakcji leżącej nieco na uboczu Wiednia – do Pałacu Schonbrunn, czyli letniej rezydencji Habsburgów.
Musieliśmy przyznać – cesarska rodzina miała rozmach. Schonbrunn okazał się bowiem jeszcze większy i okazalszy niż Hofburg (mimo, że nie sądziliśmy, iż jest to możliwe)…
Pałac ma ponad 1400 komnat, których wnętrze zdobią freski, rzeźby, obrazy i kryształowe lustra.
Wokół budowli rozciąga się natomiast rozległy ogród w stylu francuskim, obejmujący również ogród zoologiczny, palmiarnię i labirynt z misternie przystrzyżonych krzewów. Na terenie ogrodu znajdują się także przepiękne rzeźbione fontanny.
Kolejnym punktem zwiedzania Wiednia był Belweder, znajdujący się w odległości krótkiego spaceru od naszego miejsca noclegowego.
Wróciliśmy więc do stacji Hauptbahnhof i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę barokowego pałacu – dawnej siedziby jednego z austriackich książąt. Składa się z dwóch budynków i ogrodu, ozdobionego licznymi rzeźbami. Obecnie pałac pełni funkcję muzeum – podziwiać tu można m.in. słynny „Pocałunek” Gustava Klimta.
Zapadł już zmierzch, a my chcieliśmy zobaczyć jeszcze jedną wiedeńską atrakcję – Dom Hundertwassera i Dom Sztuki.
Dojechaliśmy metrem do stacji Wien Mitte i z mapą w ręku rozpoczęliśmy poszukiwania najbardziej oryginalnych kamienic w Wiedniu. Domy te leżą w swoim bezpośrednim sąsiedztwie i zaskakują nieregularną formą. Elewacje są pokryte farbami w różnych kolorach i urozmaicone mozaikami.
Dom Sztuki pełni rolę muzeum, jednak Dom Hundertwassera, jak każda „zwyczajna” kamienica, jest przeznaczony do zamieszkania. Mieści się w nim również bardzo klimatyczna kawiarenka, w której spróbowaliśmy ciasta o kuszącej nazwie sachertorten. Nie był to może oryginalny tort Sachera, ale deser smakował wybornie.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na stacji Stephansplatz, by ostatni raz spojrzeć na majestatyczną Katedrę i… zjeść na kolację słynnego austriackiego sznycla (wienner Schnitzel) :-) Było to nasze pożegnanie z pełną przepychu stolicą Austrii.
A w drodze powrotnej…
Z Wiednia wyruszyliśmy w niedzielę rano. Chcieliśmy jeszcze zrobić małe zakupy, nie wiedzieliśmy jednak wcześniej, że w Austrii obowiązuje zakaz handlu w niedzielę. Bogatsi o tę wiedzę (i o niewydane euro) skierowaliśmy się w stronę Warszawy.
W oddali zauważyliśmy jednak kuszący kształt zamku (a zamki uwielbiamy ponad wszystko!), oddalony od Wiednia o niecałe pół godziny drogi samochodem. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji.
Zamek o trudnej do wymówienia nazwie Kreuzenstein okazał się budowlą zrekonstruowaną w XIX wieku na zlecenie znanego polarnika Grafa Wilczka. Dawniej na miejscu zamku mieścił się inny pałac, będący (oczywiście…) siedzibą Habsburgów.
Budowla powstała więc na ruinach dawnego zamku i swoją obecną formę zawdzięcza… fragmentom innych pałaców, zwożonych w to miejsce z całej Europy.
Był to ostatni punkt naszej trwającej tydzień podróży poślubnej. Nie oznacza to jednak, że na tym poprzestaniemy. Mijając czesko-słowacką granicę snuliśmy już plany na kolejną wyprawę – tym razem do Bratysławy i Budapesztu. Jeśli tylko się nam uda – możecie liczyć na relację!