Co warto zwiedzić, zobaczyć, gdzie pojechać, gdzie wejść – wszystko okiem warszawiaków goszczących w tym przepięknym rejonie gór po raz pierwszy.


Autor: Joanna Wróbel, miłośniczka podróży, tych małych i tych dużych. Marzy jej się zwiedzenie Nowej Zelandii śladami Hobbita oraz podróż po parkach narodowych USA. Zakochana na amen w Rzymie.


„Cudze chwalicie, swego nie znacie” – to przysłowie pasuje do nas, jak ulał, jeśli chodzi o podróże. Ponad połowa Europy już zwiedzona, a ciągle czeka na nas południe Polski. Od wielu lat gdzieś z tyłu głów kołatał się pomysł o wyjeździe w Bieszczady, ale ciągle przegrywały one z zagranicznymi wojażami.

„W Bieszczady!”
Decyzja o wycieczce w Bieszczady na czas długiego czerwcowego weekendu zapadła spontanicznie – zamiast wirtualnego trzymania kciuków na odległość, zdecydowaliśmy się z Łukaszem oraz z zaprzyjaźnioną parą, Gosią i Tomkiem, kibicować na żywo naszej wspólnej koleżance Kasi w jej zmaganiach z „Rzeźniczkiem”, czyli krótszej wersji górskiego biegu „Rzeźnik”. Ponieważ zadecydowaliśmy o wyjeździe dosłownie na trzy tygodnie przed „czerwcówką”, to dosyć szybko przekonaliśmy się, że znalezienie miejsc do spania na tak bliski termin jest wyczynem.

W ciągu dwóch dni obdzwoniliśmy łącznie 146 miejsc (!), których właściciele za pomocą Internetu reklamowali wolne pokoje oraz domki. Tyle, że wolnych pokoi oraz domków nie było za żadną cenę, w żadnej miejscowości bieszczadzkiej. Już mieliśmy się poddać, gdy 146 osoba, która podniosła słuchawkę, po poinformowaniu, że u niej też już nie ma wolnych miejsc, wygrzebała z pamięci informację, że chyba jej znajomemu ktoś się wycofał i żebym spróbowała tam zapytać.

Zadzwoniłam pod numer podany przez „osobę 146”  i bingo, jak na zamówienie był wolny apartament dla czterech osób. Miejsce, w którym mieliśmy nocować, nazywało się „Wichrowe Wzgórze”. Apartament dla czterech osób na trzy noce kosztował 220 złotych za dobę, co dawało cenę 55 złotych od jednej osoby za noc, a więc jak na polskie warunki cenowe ani wywindowaną ani niską. Cena nie obejmowała wyżywienia. Pod pojęciem „apartament” właściciel miał na myśli jedno z dwóch małych mieszkanek, które zajmują po połówce drewnianej chaty stojącej za głównym domem. Na parterze naszej połówki chaty był salon z aneksem kuchennym oraz łazienka, a na piętrze dwie osobne sypialnie. Zadowoleni z takiej oferty czym prędzej potwierdziliśmy rezerwację zaliczką.

Podróż z Warszawy do wsi Polańczyk w wojedzództwie podkarpackim
Wczesnym rankiem w Boże Ciało wyruszyliśmy w trasę na dwa samochody. Z warszawskiego Słodowca w ciągu 3 minut wjechaliśmy na trasę S8 i podążyliśmy w stronę Radomia, a dalej przez Iłżę, Ostrowiec Świętokrzyski, Rzeszów i Sanok ku miejscowości Polańczyk, w której znajdowała się nasza meta. Pokonanie całej trasy zajęło nam siedem godzin i czterdzieści minut. Około pół godziny straciliśmy przez dwie procesje kościelne, które zatrzymały cały ruch na głównych trasach przelotowych.

Bardzo zaskoczył nas dobry stan dróg. Wybierając trasę przed wyjazdem wiedzieliśmy, że z Warszawy nie da się dojechać w Bieszczady żadną autostradą ani ekspresówką. Trasa miała prowadzić cały czas przez miasteczka i wsie, a takie klimaty to my dobrze znamy po jeżdżeniu na odcinku Warszawa-Pionki. Dziura na dziurze, koleiny, bezsensowne ograniczenia prędkości, teren zabudowany w szczerym polu. Mieliśmy czarne wizje, a tu zaskoczenie, bo prawie cała trasa prowadziła przez szosy gładkie jak stół.

Wichrowe Wzgórze
Na miejscu byliśmy tuż po godzinie 14.00. Okazało się, że adres podany przez właścicieli na stronie naszego noclegu nie odpowiada temu, co pokazywały nam wcześniej mapy Google oraz gdzie zaprowadził nas GPS. Rozczarowanie było spore – na podglądzie Google widzieliśmy adres działki położnej tuż nad Jeziorem Solińskim w Polańczyku, z dojściem do samego jeziora. Tymczasem miejsce, w którym mieliśmy spać, było dobrych kilkadziesiąt metrów przed tablicą „Polańczyk” w miejscowości Myczków. Rozwiały się marzenia panów o wieczornym wędkowaniu w jeziorze oddalonym o kilkanaście kroków od naszej chaty.

Sam nocleg okazał się być przyjemnym. Czyste, zadbane podwórze, dużo zieleni i drzew, miły dla oka dom główny, za którym stała nasza chata. Altana, huśtawka do dyspozycji gości, weranda w naszym domku – rewelacja.

Nasza chata. Fot. Łukasz Kobiela

Nasza chata. Fot. Łukasz Kobiela

Weranda. Fot. Łukasz Kobiela

Weranda. Fot. Łukasz Kobiela

Widok z werandy na góry. Fot. Łukasz Kobiela

Widok z werandy na góry. Fot. Łukasz Kobiela

Huśtawka w ogrodzie. Fot. Łukasz Kobiela

Huśtawka w ogrodzie. Fot. Łukasz Kobiela

Po rozpakowaniu zregenerowaliśmy się herbatą na werandzie słuchając ptaków zamieszkujących pobliskie drzewa i mając przed oczami taki widok dalszego planu:

Widok na góry z werandy. Fot. Łukasz Kobiela

Widok na góry z werandy. Fot. Łukasz Kobiela

Polańczyk
Samą miejscowość Polańczyk traktowaliśmy jako miejsce jedynie do spania, ponieważ na początku liczyliśmy na nocleg w Bieszczadach Wysokich. Tymczasem uzdrowiskowa miejscowość Polańczyk jest położona w Bieszczadach Niskich i tak naprawdę jedyną atrakcją w okolicy jest sztuczne Jezioro Solińskie. Powstało ono w latach 60-tych XX wieku w wyniku zbudowania tamy i zagospodarowania całości na zbiornik wodny retencyjno-energetyczny.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy we czwórkę na spacer po okolicy oraz na poszukiwania dobrego miejsca na obiad. W internecie znaleźć można bardzo dużo pochlebnych opinii na temat smażonego pstrąga na przystani ośrodka wypoczynkowego UNITRA i on był naszym głównym celem.

Kilkadziesiąt metrów od naszego noclegu, po wdrapaniu się na wzgórze, zobaczyliśmy widok na Jezioro:

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Po kilkunastu minutach dotarliśmy na przystań UNITRY i zamówiliśmy zachwalane pstrągi. Porcja z frytkami i surówką kosztowała około 25-30 złotych (w zależności od wagi ryby). Frytki były niedobre, jak to frytki mrożone z frytownicy, ale pstrąg pierwsza klasa!

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Po obiedzie chcieliśmy zejść nad samą wodę, ale było to mocno utrudnione, ponieważ brzeg jeziora w tej okolicy jest pogrodzony płotami poszczególnych prywatnych podwórek, kampingów, przystani.

Atmosfera panująca na brzegu, widok łódek kołysanych wiatrem, dzieci z plażowymi piłkami, zapach grilla – wszystko to przypominało Mazury i łatwo da się tam zapomnieć, że jest się w górach.

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Szlakiem Architektury Drewnianej
Jakieś takie w nas jest zboczenie, że lubimy łazić po kościołach, cmentarzach, kapliczkach. Im starsze i bardziej opuszczone tym lepiej. Dlatego też stare cerkiewki, które w Bieszczadach występują w dużej ilości, musiały się znaleźć na naszej liście miejsc do odwiedzenia.

Znaleźliśmy przed wyjazdem sporo informacji o obiektach wartych zobaczenia i ułożyliśmy sobie mapę wycieczki, która prezentowała się następująco:

Bieszczady - mapa zwiedzania

Szczegóły zwiedzania poznacie czytając relację z drugiego dnia pobytu >