W niedzielę wstajemy bardzo wcześnie, ponieważ postanowiliśmy załapać się na wschód słońca oglądany z tamy w Solinie. Następnie chcieliśmy już jechać w stronę Warszawy, żeby uniknąć jazdy w upał oraz nie utknąć w popołudniowych korkach na wjazdówkach do stolicy.

Zobacz relację z pierwszego dnia podróży >


Autor: Joanna Wróbel, miłośniczka podróży, tych małych i tych dużych. Marzy jej się zwiedzenie Nowej Zelandii śladami Hobbita oraz podróż po parkach narodowych USA. Zakochana na amen w Rzymie.


Pomysł, żeby zjawić się na tamie tak wcześniej był strzałem w dziesiątkę. Nie było na niej żywego ducha!

Dwukrotnie przejeżdżaliśmy przez Solinę w godzinach popołudniowych i w okolicach tamy kłębił się za każdym razem dziki tłum, a deptak prowadzący na tamę był kwintesencją wczasowej miejscowości – stragany z jedzeniem, lokalnymi pamiątkami, ktoś przebrany za niedźwiedzia rozdający ulotki, piwosze z kubkiem złocistego napitku w ręku – czyli wszystko, czego nie lubimy najbardziej.

Chwilę po 4 nad ranem nie było śladu po wymienionych rzeczach.

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Przez cichą i wyludnioną uliczkę handlową przeszliśmy w stronę tamy, na której oglądaliśmy pierwsze promienie słońca, które powoli zaczęło kreślić złociste plamy na przeciwległych zalesionych wzgórzach otaczających jezioro.

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Tama jest ogromna. Dalsza perspektywa zachwyca, jednakże widoki przy samej tamie są ohydne – spieniony sino-żółty szlam pełen butelek i śmieci. Ciekawa rzecz do zobaczenia, gdy jest pusto, ale bardzo się cieszę, że nie straciliśmy na to miejsce czasu w ciągu dnia w tłumie ludzi.

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Fot. Łukasz Kobiela

Na tamie w Solinie zakończyła się nasza wycieczka w Bieszczady.

Prosto stamtąd wyruszyliśmy do Warszawy. Żałowaliśmy, że nie mieliśmy jeszcze dwóch dodatkowych dni, żeby wejść na Połoninę Caryńską i Tarnicę. Ale będziemy mieli po co wracać. Bo to, że tam wrócimy, wiemy już na pewno.

Chcemy obejrzeć Bieszczady jesienią, bo wtedy podobno są najpiękniejsze. Oczyma wyobraźni już widzimy te wzgórza, które nas zachwyciły, zabarwione wszystkimi odcieniami złota oraz mgły unoszące się nad drogami podczas jesiennej mżawki.

Tak, to wszystko przed nami.