Jak wspomniałam w pierwszej części relacji, nocleg miałyśmy zarezerwowany w Hotelu Zamek na Skale 4*. Dojechałyśmy tam PKS’em z Kłodzka (kierowca po drodze dostał mandat za bliżej nieokreślony manewr, widocznie niezgodny z prawem).
Zobacz część pierwszą relacji >
Autor: Gosia Kopalak – po studiach na Turystyce i Rekreacji na UŁ mam wstręt do „zaliczania” wszelkich zabytków i atrakcji turystycznych w danym miejscu. Moja zasada na zwiedzanie – „Nic na siłę, robię to na co mam ochotę i czas”. Na co dzień płacą mi za kreatywność ;)
Gdzie nocować w Kotlinie Kłodzkiej?
Wysiadłyśmy na przystanku Trzebieszowice Zamek, stąd mały spacerek w górę mostkiem i trochę w lewo. Zabawne, pani w recepcji przy rejestracji zapytała nas o nr rejestracyjny samochodu, którym przyjechałyśmy – trochę trudno było jej uwierzyć, że my bez samochodu :-)
Zamek na Skale – ogólnie fajna miejscówa, choć uważam, że przereklamowana. W 2004 roku został wykupiony od Szwedów, w 2006 zaadaptowany na hotel. Właścicielka osobiście oprowadza po przybytku i robi to całkiem ciekawie.
Sam hotel sygnuje się czterema gwiazdkami. Nie jestem jakimś obieżyświatem ani bywalcem hotelowym , ale na 4 gwiazdki to on nie wyglądał. Nadawanie liczby gwiazdek w hotelach ma swoje wytyczne dotyczące wyposażenia i świadczonych usług. Często hotele w obiektach historycznych lub wyjątkowo położonych mogą otrzymać wyższą liczbę gwiazdek niż pozwala na to ich infrastruktura. Jednak w tym hotelu nie staje nie tylko infrastruktury, ale też usług i obsługi.
Hotel ma również część spa, z której mimo naszych chęci nie skorzystałyśmy, gdyż obsługa nie wydawała się chętna do zapisania nas na zabieg (a próbowałyśmy). Żeby nie było – Zamek na Skale to ciekawe miejsce na nocleg, szczególnie, że organizują różnego rodzaju koncerty, pokazy czy mappingi, dodatkowo w samym budynku zostało sporo oryginalnych elementów sprzed 300 lat.
Hotel położony jest nad rzeką Białą Lądecką (londyńską ;) ). Nazwa wzięła się od rośliny endemicznej zwanej jaskrem pędzelkowatym, która latem całymi połaciami pokrywa nurt białym kwieciem. Trzeba przyznać, ze Zamek wraz z jego otoczeniem jest naprawdę uroczy.
Rowerem do jaskini
Kiedy już było wiadomo, że nie odmłodzimy się w hotelowym spa stwierdziłyśmy, że trzeba się ruszyć poza tereny zamkowe. Zrobiłyśmy szybki wywiad (jak się później okazało, niewystarczający) i dowiedziałyśmy się, że w odległości ok. 7 km od hotelu znajduje się „fajna jaskinia”.
Teraz wiem, że chodziło o jaskinię Radochowską. Wypożyczyłyśmy z hotelu rowery (dwa grzmoty) i ruszyłyśmy. W prawo, przed mostkiem w lewo, przy kapliczce w prawo, sporo prosto i potem już znaki pokazują. Trafiłyśmy bez problemu – trasa nie jest trudna. Do tego dałam radę, mimo że raczej słabo jeżdżę na rowerze.
Wejście do jaskini Radochowskiej znajduje się przy rozległej polanie – pięknej, bombardującej zielonością. Jest tam wiata z paleniskiem i kiedy tam dotarłyśmy, akurat jacyś turyści rozpalali ogień, by upiec sobie kiełbaski. W okolicznych wiejskich sklepach można kupić coś, co nazywa się „Zestaw ogniskowy” – 2 kiełbaski, dwie bułki i słoik musztardy.
Odstawiłyśmy rowery i kiedy ruszałyśmy w stronę jaskini, owi turyści poinformowali nas, że jaskinia jest zamknięta, bo panowie, którzy ją obsługują, właśnie sobie pojechali. Co się okazuje – by wejść do jaskini, trzeba najpierw umówić się telefonicznie z przewodnikami! Telefon do przewodnika – 604 337 846. Ceny biletów: 12 zł (normalny), 10 zł (ulgowy dla młodzieży szkolnej, rencistów i emerytów).
Szkoda, bo kiedy później zobaczyłam opis jaskini, to żałowałam, że nie mogłam wejść, bo wydaje się całkiem fajna. Pod wiatą urządziłyśmy sobie mały piknik, a że zaczęło padać i zrobiło się chłodno – mogłyśmy ogrzać się przy palenisku (obok leżał stosik porąbanego drewna ). Wielce mi się to podobało :-)