Kolejny raz przekonuję się o tym, że nie można ufać prognozom pogody. Miało być ciepło i słonecznie, a jest zimno i wietrznie. Na szczęście nie pada. Dzisiaj planujemy zwiedzić Wschodnie Ogrody Cesarskie, park Kitanomaru, targ staroci przy świątyni Yasukuni oraz pochodzić po Harajuku, by popatrzeć na osoby ubrane w stroje rodem z mangi i anime.
Jeśli chcesz czytać relację od początku, zacznij od tekstu „Japonia wita” >
Autor: Wojciech Krusiński, redaktor naczelny PolskaZwiedza.pl, pasjonat projektów internetowych, nałogowy czytelnik, twórca bloga www.goodstory.pl.
By wejść do Wschodnich Ogrodów Pałacu Cesarskiego, najlepiej wysiąść na stacji metra Otemachi. Jeśli nie pobłądzi się w podziemiach (uwierzcie, nie jest to trudne), to wychodzi się prawie przed samą bramą.
Kokyo Higashi Gyoen Garden
Cały teren należący do Pałacu Cesarskiego otoczony jest potężnymi murami i fosą. Wschodnie Ogrody, które są czynne do godziny 16.00, to malowniczy, rozległy teren, na którym niegdyś mieścił się najrozleglejszy zamek na świecie – zamek-pałac Edo (jego zewnętrzne mury miały długość ok. 16 kilometrów!) i gdzie doszło do incydentu, w którym Asano Naganori zranił Kirę Yoshitakiego łamiąc tym samym zakaz wyciągania broni na terenie zamku. Za to przewinienie musiał popełnić seppuku (rytualne samobójstwo), zaś 47 służących mu samurajów stało się roninami, „bezpańskimi”, którzy poprzysięgli pomścić swego pana (jeśli interesuje was ta historia poczytajcie o niej np. na Wikipedii. Nie polecam natomiast filmu z 2013 roku „47 roninów” z Keanu Reavesem – szkoda na niego czasu). Miejsce incydentu znaczy pomnik i tablica pamiątkowa:
Od razu po wejściu przez bramę Otemon (należy wziąć numerek, który potem oddaje się przy wyjściu) warto pójść najpierw w prawo, do Sannomaru Shozokan czyli The Museum of the Imperial Collections, w którym urządzane są czasowe wystawy ze zbiorów przekazanych przez cesarza.
My mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na wystawę „Birds’ Paradise. A colorful Variety of Art Expressions”. Robi wrażenie, gdyż pokazano zarówno XIX, jak i XX-wieczne rzeźby, wazy oraz niesamowicie piękne parawany z ptakami w roli głównej. Niestety, nie można było robić zdjęć wewnątrz budynku.
Dalej mijamy kolejną obręcz murów i wchodzimy na teren zajmowany dawniej przez zamek Edo, a obecnie będący parkiem (co już świadczy, jak rozległa była kiedyś ta posiadłość).
Tereny dookoła można obejrzeć z Shiomizaka (Wzgórza Podziwiana Pływów), z którego niegdyś było ponoć widać nawet zatokę tokijską – teraz widok zasłaniają wieżowce.
Na terenie Ogrodów znajduje się kilka budynków (m.in. Departament Muzyki oraz Cesarska Sala Koncertowała), jak również przepięknie urządzony Ogród Ninomaru, w którym zasadzono m.in. po jednym drzewie charakterystycznym dla każdej z 47 japońskich prefektur.
Są tam też pełne ogromnych, kolorowych karpi stawy, zasilane przez wodospad, otoczone przez charakterystyczne kamienne latarnie i oczywiście drzewa oraz krzewy zasadzone tak przemyślnie, że co kilka kroków spacerowiczów urzeka nowy widok, piękny jak z pocztówki.
Spędzamy w Ogrodach mniej więcej godzinę i wychodzimy z drugiej strony, przez bramę Kitahanebashimon, by dojść do parku Kitanomaru.
Kitanomaru Koen
Od razu spodobał nam się ten park. Jest bardzo ładnie zaprojektowany, oczywiście ma obowiązkowy staw, urocze mostki i duże połacie zielonych trawników – super miejsce na piknik! Choć park jest się w centrum, kompletnie się tego nie odczuwa. Nic więc dziwnego, że koło nas była grupka ćwiczących, liczne rodziny jedzą tutaj posiłek, ktoś czyta książkę, itp.
Na terenie parku mieści się również kilka interesujących budynków, jak np. Muzeum Nauki i Techniki czy Muzeum Narodowe Sztuki Współczesnej.
Żałujemy, ale nie mieliśmy czasu tam wejść. Zaczyna kropić, a koniecznie chcemy zrealizować dzisiaj cały plan, gdyż większość „mustów” z naszej listy albo odbywa się tylko w niedzielę, albo w poniedziałek jest zamknięte, a jutrzejszy dzień jest naszym ostatnim spędzonym w Tokio!
Pawilon Sztuk Walk
Zamiast do muzeum, idziemy do Nippon Budokan, czyli Pawilonu Sztuk Walki, mijając część parku zaaranżowaną jako las czerwonych i zielonolistnych klonów, pośród których wiją się strumienie – niesamowite!
Centrum Pawilonu stanowi hala, mogąca pomieścić ok. 14 tysięcy widzów, w której odbywają się liczne zawody i pokazy m.in. judo, kendo, karate czy aikido. Miejsce wykorzystywane jest również jako sala koncertowa.
Mimo pogarszającej się pogody, czuję, że mamy dzisiaj szczęście. Zamierzałem zrobić tylko kilka zdjęć i pójść dalej. Zamiast tego trafiamy na turniej Jukendo! Jest to japońska sztuka walki wywodząca się z sojutsu (technika walki włócznią) polegająca na starciu się z przeciwnikiem za pomocą gumowego bagnetu, osadzonego na drewnianym karabinie.
Film nie oddaje w pełni emocji, ale siedzieć na sali i być mijanym przez osoby ubrane w taki strój – bezcenne :-).
Zobaczcie fragment zawodów:
Targ staroci
Od Pawilonu można już po kilkunastu minutach spaceru dojść do kontrowersyjnej świątyni Yasukuni.
Wiedzie do niej droga nad którą górują olbrzymie stalowe bramy torii. Jednak zanim obejrzymy świątynię udaje nam się zdążyć na targ staroci, który odbywa się w tym miejscu co niedzielę przed południem.
Świetne miejsce szczególnie dla osób chcących kupić ciekawą, oryginalną pamiątkę, dodatkowo przeważnie tańszą i ciekawszą niż to, co można znaleźć w sklepach. Pamiętajcie – jeśli wasz wyjazd do Japonii obejmuje niedzielę w Tokio – koniecznie tu zajrzyjcie!
Było na co popatrzeć. Ba, dwie rzeczy nawet kupiliśmy :-). Byłoby tego więcej, ale choćbyśmy nie wiem jak kombinowali doszliśmy do wniosku, że nie uda nam bezpiecznie przewieźć jakiejkolwiek wazy w plecaku czy walizce. Do tego zaczął padać deszcz, więc coraz więcej sprzedających pakowała już swoje rzeczy i przygotowywała się do opuszczenia targu.
W deszczu idziemy więc w końcu do świątyni Yasukuni, która – jak czytamy w przewodniku – wzbudza duże emocje ze względu na to, co sobą symbolizuje. Jest to bowiem miejsce upamiętniające tych, którzy oddali swoje życie za Japonię w licznych minionych wojnach. Wśród wymienionych nazwisk znajdują się również wojskowi uznani po II Wojnie Światowej za przestępców wojennych…
Sam budynek nie robi szczególnego wrażenia. Owszem, widać po zachowaniu Japończyków, że jest to miejsce powagi, nikt się nie odzywa, tylko modli się w skupieniu, ale gdyby nie targ staroci, to uważam, że szkoda poświęcać czas, by tutaj specjalnie przyjść, kiedy w Tokio jest tak wiele niesamowitych miejsc do odwiedzenia. Dlatego warto tu być tylko w niedzielę.
Czas na obiad!
W relacji z piątego dnia pisałem, że zamierzamy jeszcze wrócić do niewielkiej restauracji w Ningyocho, by zjeść w niej słynny ramen, czyli rosół z makaronem i różnymi dodatkami. Decydujemy się pojechać tam dzisiaj, bowiem jutro prawie cały dzień chcemy spędzić na Odaibie, po drugiej stronie zatoki tokijskiej.
Zamawiamy ramen i jemy drugie najlepsze danie w ciągu całego pobytu (pierwsze miejsce w moim osobistym rankignu przypada sushi w Asakusie)! Ramen występuje w najróżniejszych wersjach (zarówno jeśli chodzi o bazę rosołu, który może być drobiowy, wieprzowy, doprawiany sosem sojowym albo na bazie pasty miso, jak i o dodatki).
Każda restauracja ma swój własny przepis na rosół, często doskonalony od pokoleń – czytałem, że Japończycy uprawiają nawet „turystykę ramen” odwiedzając ramenowe knajpy w całym kraju i szukając perfekcyjnego smaku. My mamy wrażenie, że znaleźliśmy go od razu. Co ciekawe, pan przygotowujący nasz posiłek był jednocześnie kasjerem, kelnerem, sprzątaczem i kucharzem, ale i tak zrobił przepyszne danie, które z przyjemnością zjadłbym ponowie.
Ja zamówiłem Pork Ramen, czyli „Hakata Ramen with seaweed, Chashu (sliced pork) and boiled egg topping” za 830 jenów.
Ten gotowany na kościach wieprzowych ramen, z typowymi kluskami, będącymi pierwowzorem tych z „zupek chińskich”, dodatkiem boczku, jajkiem, grzybkami, prasowanymi glonami i szczypiorkiem jest niesamowicie aromatyczny, gęsty i sycący – idealny wręcz posiłek dla turysty zmęczonego wielogodzinnym zwiedzaniem.
Rezygnujemy z Tokyo Sea Park
Po obiedzie normalnie jechalibyśmy do Tokyo Sea Park, wczoraj jednak zmieniliśmy zamiary, gdyż przygotowując szczegółowy plan dojazdu przeczytałem, że niedawno… masowo zaczęły im wymierać ryby, tak że został im tylko jeden samotny tuńczyk! Szczegóły przeczytacie tutaj. Ta smutna wiadomość plus dość czasochłonny dojazd do Tokyo Sea Park (chyba, że mieszkacie koło Tokyo DisneySea) sprawiła, że zamiast ryb jedziemy podziwiać drzeworyty w Ota Memorial Museum of Art w Harajuku.
Piękne drzeworyty
Wychodzimy ze stacji metra F15 i w tym momencie szczęście nas na chwilę opuszcza, bowiem choć idziemy według mapki ściągniętej ze strony Muzeum, to kompletnie nie możemy go znaleźć. Znajduje się ono w niewielkiej bocznej uliczce, dlatego chodzimy z mapą i zaczynamy pytać przypadkowych osób, czy mogą nam pomóc.
Nikt niestety go nie kojarzy… Dzień i godzina nie sprzyja kluczeniu, wracaniu się i sprawdzaniu swojego położenia, ponieważ wszędzie jest morze ludzi, którzy idą we wszystkich kierunkach – popołudniu na ulicach Meiji Dori, Takeshita Dori i Omotesando panuje taki tłok, jakby właśnie odbywała się demonstracja modnie ubranych młodych Japończyków. Trudno kogoś wyprzedzić albo wcisnąć się między osobami, by przejść do kolejnej ulicy.
Pokazuję mapę kolejnej osoby i… bingo! Pan nie zna angielskiego, ale chce nam pomóc. To ponoć cecha Japończyków. Jeśli wie, chętnie podzieli się wiedzą angażując swój czas. Prowadzi nam więc dwie ulice dalej, następnie skręcamy raz i drugi i naszym oczom ukazuje nam się budynek Ota Memorial Museum of Art.
Uściskałbym człowieka, ale zamiast tego uśmiecham się i dziękuję mu gnąc się w ukłonach, po czym biegniemy do wejścia, bowiem wkrótce zamykają (ostatnie wejście jest o 17.00, wstęp 1000 jenów).
Muzeum jest niewielkie, ale warto tu przyjść, gdyż takiego nagromadzenia drzeworytów nie znajdziecie chyba nigdzie indziej. Ota Memorial Museum of Art prezentuje cyklicznie zmieniające się wystawy tematycznie dobranych drzeworytów ukiyo-e (proces ich powstawania możecie obejrzeć tutaj LINK ). Jaka aktualnie jest wystawa możecie sprawdzić na oficjalnej stronie.
Po wyjściu z muzeum idziemy inną ulicą i… wychodzimy bezpośrednio przy wyjściu ze stacji metra, gdzie wcześniej byliśmy. Okazuje się, że zamiast odwrócić się i dojść do skrzyżowania Omotesando z Meiji, wystarczyło pójść prosto i w prawo i bylibyśmy prawie na miejscu!
Pochód cosplay’owców
Nie żałuję jednak, że sprawy tak się ułożyły, bo od razu trafiamy na paradę osób ubranych w stroje inspirowane mangą, grami komputerowymi i anime! Mi najbardziej podobają się panowie w bieli ;-)
Zobaczcie wideo:
Spacer po Otomesando
Czas na spacer po „tokijskich Polach Elizejskich” czyli ulicą Omotesando.
Tutaj swoje sklepy mają takie marki, jak Ralph Lauren, Chanel, Prada, Apple czy Boss i każdy z nich jest ciekawy pod względem architektonicznym.
Na Otomesando jest również Orientalny Bazar (Oriental Bazaar), ale bazarem to on jest tylko z nazwy. Tak naprawdę jest to zwykły sklep z pamiątkami, o cenach wyższych niż gdzie indziej. W końcu czynsz na Omotesando na pewno jest wysoki.
Sklep jest jednak pełen jest turystów, gdyż wspomina o nim większość przewodników, wskazując go jako najlepsze miejsce do kupna pamiątek…
Fala ludzi nieprzerwanie przelewa się po chodnikach z obu stron. To dobre miejsce, by zobaczyć, co to znaczy zatłoczona ulica w Tokio, zaś o zmroku pooglądać ciekawie oświetlone budynki, przejść się głównym, wysadzanym drzewami bulwarem i zboczyć w wąskie, urocze uliczki – m.in. w słynną Cat Street. Jednak według mnie nie jest to najlepsze miejsce na kolację – wszędzie są kolejki, a co za tym idzie – mam wrażenie, że wszystko robione jest w pośpiechu.
Doświadczyliśmy tego na własnej skórze, ponieważ w tej dzielnicy zrobiliśmy drugi błąd. Zobaczyliśmy restaurację o nazwie Heiroku Sushi, w której było pełno osób, nawet przystępne ceny, więc uznaliśmy, że warto wejść i poczekać w kolejce, by zjeść fajne sushi. Myliliśmy się. W porównaniu z dwoma poprzednimi miejscami, sushi było mocno przeciętne. Tym samym zapłaciliśmy za zignorowanie zasady, że je się tam, gdzie tubylcy, a tutaj dominowali turyści.
Wymarła ulica
Zbliżała się dwudziesta, wczesna godzina, więc wróciliśmy na Meiji Dori, gdzie jeszcze kilkadziesiąt minut temu były tłumy. Teraz przeżywamy zaskoczenie – nie ma już prawie nikogo. Sklepy z ubraniami się zamykają, wszędzie walają się śmiecie (niezwykły widok w Tokio – czyżby wina weekendu w „młodzieżowej” dzielnicy?), chodniki puste. Ciekawa sprawa, zastanawiamy się, gdzie się wszyscy podziali?
Mamy pewne podejrzenie, ale zanim je zweryfikujemy, idziemy przez Takeshita dori i skręcamy w prawo, by zobaczyć świątynię Togo. O tej porze nie można wejść do budynku świątyni, ale zachwyca nas niewielki ogród koło koło niego. Urządzono tam wysepkę, jest staw, pomosty i wysadzana bambusami alejka. Park jest świetnie oświetlony, więc jeśli szukacie romantycznego miejsca – koniecznie tu przyjdźcie wieczorem.
My jeszcze nie mamy dość rozrywek i chcemy znaleźć miejsce, gdzie ludzie bawią się po 21 w niedzielny wieczór – jedziemy więc do Shibuyi i bingo! :-) Znów otaczają nas tłumy Japończyków i turystów.
Zaczynamy więc nocne eksplorowanie okolicy, która błyszczy od neonów i przyciąga licznymi knajpkami i salonami gier (zobacz film). Długo spacerujemy, aż w końcu w jednej z knajpek zjadamy na kolację słynne szaszłyki kushiyaki z różnych części kurczaka i zmęczeni ale zadowoleni wracamy do hotelu.
Jutro czeka nas ostatni dzień w Tokio, podczas którego zamierzamy zwiedzić Odaibę. Oby Tokio nie pożegnało nas deszczem!